Trwa ładowanie...
recenzja
26 kwietnia 2010, 16:19

Najdłuższa wojna

Najdłuższa wojnaŹródło: "__wlasne
d48yr75
d48yr75

Moja miłość do nadobnej Klio nigdy nie wyszła poza sferę platoniczną – nie byłem w stanie znaleźć w sobie dość samozaparcia i wiary w siebie, by stanąć do niej w konkury. W efekcie wybrałem małżeństwo z rozsądku z damą o wiele bardziej pragmatyczną, zimną i konkretną, jednak uczucie do obiektu moich młodzieńczych westchnień, pozostało. Kultywuję je zresztą i dziś, w domowym zaciszu otoczony smużką dymu unoszącego się znad filiżanki po brzegi wypełnionej kawą, czasem jednak nasz romans przenosi się do wanny, gdzie, pogrążony w lekturze, zapominam o bożym świecie. Zapewniam, że do tego przybytku czystości nawiązałem z pełną premedytacją. Kolejne oficyny – i chwała im za to! – wychodzą naprzeciw podobnym mi, pokojowo-łazienkowym pasjonatom-amatorom, coraz częściej wydając liczne prace dostępne szerokiemu gronu czytelników. Przeważają tu dzieła traktujące o wielkich bitwach, wybitnych postaciach, historiach religii itp. Na ich kartach delektujemy się zatem starciami tytanów, w zależności od epoki stanowiących
górę mięśni lub żelastwa, o mężach stanu wiecznie szukających złotego środka (lub miejsca pomiędzy żebrami politycznego oponenta, gdzie efektywnie będzie można wbić ostrze – już niekoniecznie złote) oraz o tym, jak przez wieki zmieniało się podejście do wiary, będącej czasem wyborniejszym motorem do mniej lub bardziej chwalebnych czynów, niźli pieniądze, władza i seks razem wzięte. Jednakże, podczas gdy pola opisywanych bitew prędzej czy później pokryją się wyrosłymi na krwi poległych makami (w wersji romantycznej) lub betonowymi osiedlami (w wersji pozytywistycznej), o mężach stanu będzie się pamiętało li tylko przy okazji obalania pomników, a kolejni bogowie umierać będą wraz ze swoimi ostatnimi wyznawcami, jest coś, co towarzyszyć będzie nam zawsze. Dotychczas nie trafiłem na żadną książkę popularnonaukową poświęconą tematowi brudu, o nim bowiem tu mowa, a przecież walka z nim przez wieki przybierała różnorodne formy, czasem dość irracjonalne, częściej wręcz desperackie. Właśnie o tych permanentnych
bataliach, przy których 116 lat wojny stuletniej jawi się jako ulotna chwilka, traktuje książka Katherine Ashenburg, zatytułowana Historia brudu.

Tę frapującą podróż przez wanny, łaźnie i kabiny prysznicowe rozpoczynamy od przyjrzenia się starożytnym Grekom i Rzymianom przekonawszy się, że o ile ci pierwsi wodę doceniali, tak drudzy ją wprost uwielbiali. Szczegóły ich ablucji poznamy zarówno dzięki homeryckim eposom, jak i frywolnym wierszom Marcjalisa, lubującego się w opisywaniu fizycznych atrybutów bywalców łaźni. W rozdziale tym przeczytamy o wielkich, rzymskich termach, do których chadzano z podobną pasją, z jaką odwiedza się obecnie centra handlowe oraz o greckich domach kąpielowych, pełniących funkcję zarówno towarzyską, jak i higieniczną. Jak autorka zauważyła, zmierzch takich kąpieli przyszedł wraz z upadkiem cesarstwa rzymskiego oraz pojawieniem się pewnego Galilejczyka. Rozdział drugi traktuje przede wszystkim o religii, która nie wykształciła własnego kodeksu czystości – rzecz niespotykana wśród światowych wierzeń. Ashenburg zastanawia się nad przyczynami leżącymi u podstaw stosunku Chrystusa do rytualnego oczyszczenia, konstatując, że
o ile żydowskie prawa czystości akcentowały znaczenie ciała, tak w ciągu kilkuset lat po śmierci Jezusa chrześcijaństwo ignorowało je, skupiając się na duchu. Opisuje stopniowe oddalanie się wyznawców tej religii od żydowskiego kodeksu czystości i omawia stosunek doktryny do higieny będącej, jak twierdzi, przede wszystkim dobrodziejstwem przynoszącym ulgę, dobre samopoczucie i poprawę zdrowia, a nie kultywowaniem dawnych rytuałów (nie zapominając, oczywiście o chrzcie oraz mandatum). Z rozdziału tego dowiemy się również o obyczajach talmudycznych oraz o świecie islamu, w którym dbałość o czystość stanowiła ważki religijny nakaz.

Z wczesnego średniowiecza przeniesiemy się do czasów, w których powróciły koncepcje publicznych domów kąpielowych, z tym, że przymiotnik „kąpielowy” traktowany był dość umownie i po macoszemu, przeto w przybytkach tych częściej można było się nabawić choroby wenerycznej, niźli pozbyć brudu. Rychło zresztą podzieliły one smutny los ofiar czarnej śmierci, gdy stwierdzono, że częste mycie skraca życie, więc lepiej, dla zdrowia, ograniczać kontakty z wodą. Prawidłu temu przyklaskiwano w kolejnych latach, nawet, gdy po dżumie pozostały już jedynie ponure wspomnienia i tysiące grobów. Kolejny rozdział, obejmujący lata 1550-1750, poświęcony jest czasom, gdy w bogato zdobionych, imponujących korytarzach i pokojach arystokratycznych dworów, zadomowił się duszący fetor wyziewający spod koronkowych fatałaszków bywalców, zaś Ludwik XIII szczycił się faktem odziedziczenia po ojcu wyjątkowo silnego odoru potu. Stwierdzono, że częsta zmiana bielizny z powodzeniem zastąpić może mycie, przeto wystawne sale balowe
zapełniały się zbieraniną śmierdzących wielmożów i dam odzianych w nieskazitelnie białe dessous. Autorka wspomina, że w annałach zapisała się córka Filipa II, która ślubowała nie zmieniać bielizny przed końcem oblężenia Ostendy. Niestety, próżno szukać w historiografii wzmianki o tym, kto odczuwał większy dyskomfort – powstańcy broniący się w garnizonie przez trzy lata, czy najbliższe infantce osoby.

Na szczęście coraz bardziej przekonywano się do higieny, co zaowocowało rosnącą popularnością miejscowości zdrojowych, odgrywających nielichą rolę w legitymizacji wody. Ba! Nawet morze stało się czymś więcej, niźli ostatnią nadzieją dla pogryzionych przez wściekłe psy. Rozdział V to już lata 1750-1815, istny higieniczny renesans, kiedy to nowe prądy przenikały z elit do reszty społeczeństwa, a, autorytety, jak to celnie autorka się wyraziła, kanonizowały pożytki płynące z wody. Wszędobylski smród powoli, acz nieuchronnie stawał się passe i demode, nawet w tak odstręczającym miejscu, jak Wersal. Ashenburg opisuje tu wkraczanie higieny do życia codziennego i pojawianie się takich nowinek technicznych, jak toaleta wewnątrz domu, bidety czy ciepła, bieżąca woda w mieszkaniach. Stosunek władców Francji do higieny zmienił się diametralnie, a sam Napoleon Bonaparte wprost uwielbiał wielogodzinne ablucje. Czasem tylko skłaniał się ku wieloletniej tradycji – po zakończeniu jednej z wypraw napisał do Józefiny
list, w którym zawarł prośbę: „Jutro wieczorem wracam do Paryża. Nie myj się”. Cóż, może i nie jest to szczególnie romantyczne arcydzieło epistolarne na miarę tych pisanych przez Sobieskiego do Marysieńki, ale dość dosadnie pokazuje, że jeszcze wiele było do zrobienia na polu walki z brudem. Przynajmniej, jak celnie zauważyła autorka, czystość i brud zamieniły się miejscami – teraz to ten ostatni zaczęto uważać za objaw dziwactwa.

d48yr75

Dwa kolejne rozdziały poświęcone są przedziałowi czasowemu od 1815 do 1900 roku, przy czym jeden z nich traktuje o Starym Kontynencie, a drugi o Ameryce. Pojawił się wówczas prysznic, choć z początku nieźle się trzeba było napocić, by zeń skorzystać, bowiem uruchamiało się go pedałując. Ashenburg odnotowuje tu ówczesny rozłam w międzyklasowej równości w brudzie i fakt powstania pierwszego zakładu łaziebno-pralniczego oraz, cztery później, wejścia w życie ustawy o łaźniach i zakładach pralniczych. Brak higieny, zwłaszcza wśród bezdomnych, powoli stawał się poważnym problemem dla państwa, finansującego wydawanie kolejnych podręczników i poradników, jak się kąpać, by czystym być. Gdyby jednak ktoś zerknął za ocean, z pewnością nabawiłby się nielichych kompleksów, jeśli chodzi o omawianą materię. Autorka zastanawia się, dlaczego Amerykanie, w stopniu daleko większym od mieszkańców Starego Kontynentu, chcieli być czyści? Zapewniam, że jej odpowiedzi są iście frapujące. W XX wieku coraz większą popularność
zdobywało mydło toaletowe - cóż, jak widać nasza cywilizacja wreszcie zaczęła się cywilizować – zaś branże, które do tej pory higienę traktowały raczej jako zło konieczne, coraz częściej zaczęły zerkać w jej kierunku. W ósmym rozdziale Ashenburg ze swadą i wnikliwością opisała m.in., jak specjaliści od reklamy próbowali nakłonić społeczeństwo do używania środków czystości. Rozdział ostatni poświęcony jest okresowi od roku 1950 do czasów współczesnych, kiedy to łazienka przepoczwarzyła się miejsce, „w którym spotykają się hedonizm, narcyzm, rozpasany luksus i higieniczna pedanteria”.

Materiał zebrany przez autorkę jest bardzo różnorodny – w blisko 480 przypisach bibliograficznych figurują tytuły dzieł literatury pięknej oraz poważne opracowania naukowe, artykuły i raporty, ze statystycznymi włącznie. W tej ładnie wydanej książce znajdziemy 44 ilustracje i bardzo ciekawe marginalia, mające swoje źródło zarówno w dziełach Nietzschego, jak i w tekście graffiti z I wieku p.n.e.

Historia brudu napisana jest znakomicie, zaś Ashenburg nie stroni od – momentami dość cierpkiego i ironicznego – humoru. Dzięki tej książce kanadyjskiej redaktorki, autorki prac dotyczących architektury i kultury obyczajów, możemy prześledzić, jak bardzo, czasem wręcz diametralnie, zmieniało się na przestrzeni dziejów podejście do czystości. Z początku higiena wiązała się ze spotkaniami towarzyskimi, później była domeną dziwaków, koniecznością, aż wreszcie, w czasach panicznej pogoni za cielesną doskonałością, przeistoczyła się w obsesję, perwersyjną wręcz awersję do naturalności. Zwykłe łazienki wyniesiono do rangi świątyń, a lęk przed brudem zaczął przyjmować formy ciężkiej myzofobii. Ciekaw jestem w którą stronę ta sytuacja rozwinie się za kilka lat, jedno jest pewne – wojna z brudem wcale nie jest jeszcze zakończona. A jeśli ktoś uważa inaczej, zapraszam do odwiedzenia Dworca Centralnego w Warszawie lub podróży środkami transportu miejskiego w letni dzień. Może ta wycieczka będzie przyczynkiem do
powstania kolejnych tomów Historii brudu?

d48yr75
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d48yr75

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj