Trwa ładowanie...
recenzja
22-09-2011 13:43

Nadal żyją w tym obrazie…

Nadal żyją w tym obrazie…Źródło: Inne
d3u47ku
d3u47ku

W kącie tarasu gromadka ludzi w strojach dziś widywanych tylko w kinie czy teatrze, ale wówczas – w ostatnim ćwierćwieczu XIX w. – modnych i eleganckich. Nakryty stół i szklanka podnoszona do ust przez jedną z dam wskazują, że trwa posiłek, ale zebrani wydają się zajmować bardziej rozmową, niż konsumpcją. W tle bielą się żagle łódek płynących po Sekwanie, migocą słoneczne refleksy w lustrze wody i na liściach nadbrzeżnych zarośli.Tyle widzimy, patrząc na zamieszczoną na okładce reprodukcję jednego z najbardziej znanych płócien Renoira. Jeśli choć trochę wiemy o malarstwie, zdajemy sobie sprawę, że tego rodzaju dzieło to nie fotografia: nie wystarczy wycelować obiektyw w malowniczy widok, ustawić parametry i nacisnąć spust migawki – trzeba spędzić wiele godzin przy sztalugach, a wówczas równie ważni jak temat są modele i ich wola współpracy.

Zatem co musiało się wydarzyć, by kilkanaście postaci zebrało się we wskazanym przez twórcę miejscu i czasie, co działo się później aż do chwili, gdy stały się rzeczywistością słowa Alphonsine Fournaise-Papillon, jednej z muz artysty: „Żywi czy martwi, wszyscy żyjemy w tym obrazie”? Kim byli ci „wszyscy” i co łączyło ich z Renoirem? Podobnie jak Tracy Chevalier w „Dziewczynie z perłą”, Susan Vreeland wykorzystuje kilka znanych faktów dotyczących powstania konkretnego obrazu, by upleść z nich realistyczną opowieść o tym, co latem 1880 roku przydarzyło się Pierre-Auguste’owi Renoirowi i jego znajomych, którzy posłużyli mu jako modele do „Śniadania wioślarzy”. A ich historie splatają się, ukazując barwną panoramę scen z życia ówczesnego Paryża. To prawda, że znajomość rodzajów kapeluszy sprzedawanych w sklepie Papillonów, dań jadanych w gospodzie Fournaise’ów i ilości materiału potrzebnej do uszycia „wodniackiej sukni z poloneską” sama w sobie nie jest nam do niczego potrzebna, ale ileż kolorytu dodaje
poszczególnym wątkom! A jak wiele można się dowiedzieć o ludzkiej naturze, słuchając opowieści Alphonsine i Angéle, towarzysząc Ellen w ostatnim dniu pracy w Folies Bergère, obserwując zachowanie próżnej i aroganckiej „Circe”! Zresztą kobiety w ogóle są mocną stroną obsady fabuły; panowie, z wyjątkiem właściwie tylko samego Renoira, wypadają jakoś bladziej, a niektóre sceny z dominującym ich udziałem (pojedynek Paula, udział Gustave’a w regatach) są lekko nużące.

Nawet jednak z tym zastrzeżeniem i z wytknięciem (autorce? tłumaczce?) dwóch dość niezgrabnie sformułowanych zdań (”Z trudem rozpoznał znaną artystkę trapezu siedzącą na ławce z szeroko rozstawionymi kolanami,ubraną w sukienkę bez wyrazu zamiast w wiszącą obok tutu, oranżową spódniczkę baletową – tak jak ją kiedyś namalował Degas, przypominającą świńską tuszę wiszącą w charcuterie” [s.33]; „Paul zezował, żeby zobaczyć, kto to, a przysadzisty mężczyzna siedzący obok niej wyskoczył i przechodził przez innych ludzi, żeby chwycić Paula za klapy” [s.101]), Niedziela nad Sekwaną pozostaje żywą i emocjonującą lekturą, po której ma się ochotę natychmiast odszukać jakąś większą reprodukcję opisanego w niej dzieła i wpatrzeć się w nią, identyfikując unieśmiertelnionych na płótnie bohaterów…

d3u47ku
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3u47ku