Trwa ładowanie...
recenzja
03-04-2017 10:09

Mizowszystko?

Mizowszystko?Źródło: Inne
d2mn4xa
d2mn4xa

Powieść Koziarskiego to kompletne combo emocji, wrażeń, estetyk, odczuć. To połączenie dobrego, zadbanego literacko języka z wulgarnością, infantylizmem, prostactwem. To bohaterowie, którzy są zarówno atrakcyjni jak i odpychający. Wreszcie – to lektura która tak wciąga, jak irytuje.

Marzena Wierzba, pisarka nieco oderwana od rzeczywistości, przeżywa właśnie rozpad całego swojego bezpiecznego świata. Syn okazuje się gejem, mąż postanawia się rozwieść dla dużo młodszej kochanki, córka zaczyna się wyswobadzać spod jej skrzydeł, a ona sama pada ofiarą psychofanki. Większego natłoku negatywnych wydarzeń nie mogła sobie wyobrazić. Mimo to stara się jakoś poskładać, w czym ma jej pomóc nowa powieść – erotyczno-pornograficzny „Dziennik Suki”, mający być swoistym katharsis dla opuszczonej, samotnej, spragnionej odmiany i szczęścia Marzeny. Ale czy to wystarczy, by odbudować na nowo szczęście i spokój…?

Prawda, że to już brzmi niepokojąco? Jak tandetna, pozbawiona wyższych wartości historia wygłodniałej kobiety w średnim wieku, która – zaniedbywana przez męża – szuka tanich podniet? I tak właśnie jest. Każdą możliwą okazję – wizytę kuriera, rozmowę z psychologiem, policjantem, chłopakiem córki, chłopakiem syna, jakimkolwiek przedstawicielem płci przeciwnej bohaterka od razu przerabia w wyobraźni na erotyczną scenę niby dla potrzeb książki, ale tak naprawdę – dla swoich. Jej wyobraźnia jest tak desperacka, a przy tym tak płytka, że każdy fragment fabuły, zapowiadający jej spotkanie z mężczyzną, jest do bólu przewidywalny i denerwujący. Jej wyobrażenia pozbawione są elektryzującego erotyzmu, napięcia, dreszczyku podniecenia, który towarzyszyłby także czytelnikowi. Zamiast tego jest nabrzmiale, wilgotno, wulgarnie, mało apetycznie i zachęcająco. Poza tym jednak, Marzena, choć jest postacią totalnie rozchwianą, banalną, do bólu przeciętną i w zasadzie totalnie miałką, ma w sobie coś, co mimo wszystko przyciąga.
Powieść kieruje się jakimś paradoksalnym prawem – im bardziej przewidywalna, banalna, nieznośna, tym trudniej ją zamknąć, bo czyta się naprawdę dobrze! I to wcale nie jest kwestia językowa – pomiędzy całkiem błyskotliwymi, dobrze ubranymi w słowa komentarzami rzeczywistości pojawiają się słowa lub fragmenty, które – wydawałoby się – wyrwały się autorowi, który za wszelką cenę stara się wtrącić jakieś mocne akcenty, niekoniecznie pasujące do kontekstu i stylu. Stąd jeden z bohaterów mija suczki, zamiast fajnych dziewczyn, a Marzena marzy o rżnięciu, zamiast o seksie. Powieść jest pozbawiona pruderii – jest mowa o masturbacjach, o dildach, są wyobrażenia Marzeny (a jakże!) o homoseksualnych stosunkach jej syna, też dosadnie ubrane w słowa. A zarazem nie jest aż tak płytko, aż tak prostacko, jakby się mogło wydawać. Jest atrakcyjna fabuła – perypetie Marzeny to nie tylko ciągłe rozmyślania o członkach, ekhm, bohaterach jej powieści, ale też wnikliwe studium kobiety w kwiecie wieku, która niebezpiecznie
balansuje na granicy swoich pragnień – nowych wyzwań, marzeń, doznań godnych dojrzałej, dorosłej kobiety, która wreszcie ma możliwość samorealizacji, a samotności i… starości, która w chwili rozpadu całego życia wydaje się bliższa i bardziej złowroga niż kiedykolwiek. Może więc i wtrącenia językowe, skłonność ku infantylizacji i wulgarności są niejako zabiegiem celowym, połączeniem zrównoważenia, dorosłości, świadomości, poczucia estetyki z dzikością, niegrzecznością, szaleństwem, czymś niezgodnym z przyjętymi normami…? Bo trzeba dodać, że rozchwianie emocjonalne dotyczy nie tylko Marzeny, ale w zasadzie każdego z bohaterów. Nikt nie jest stabilny, nikt nie jest w pełni szczęśliwy, każdy czegoś szuka, czegoś pragnie… a czy każdy to osiągnie…?

Należy wspomnieć o jeszcze jednej - być może najistotniejszej – kwestii, która także może wspomóc dyskurs o poziomie językowym powieści. Daje się wyczuć pewną jadowitość w kreacji głównej bohaterki. Kozierski wydaje się nieco koloryzować, wciąż rzucać jej kłody pod nogi, wciąż ośmieszać i tworzyć żałosny obraz podstarzałej pisarki kobiecych gniotów (choć poczytnych!), wciąż napalonej, niespełnionej i niepotrafiącej osiągnąć swoich celów. Język, który służy zarówno do jej opisu, jak i wypowiedzi – dodatkowo podburza i wyostrza jej wady. Trąci to mizoginizmem, z jednej strony subtelnym, bo Marzena bywa interesująca, a z drugiej – bardzo wyraźnym, wciąż kompromitującym bohaterkę, stawiającym ją poniżej oczekiwań tak reszty bohaterów, jak i czytelnika. Marzena dodaje sobie atrakcyjności, zbierając lajki na swoim facebookowym profilu, wypisując „głębokie” sentencje na różowych karteczkach, niby życiowe, a brzmiące jak z poradnika dla nastolatek, niby ciągle stara się walczyć z przeciwnościami losu. Miewa napady
ogromnej wiary w siebie, samozadowolenia, wręcz arogancji, ale to wszystko jest jakieś śmieszne, godne politowania, bardzo proste i płytkie. Ale nie tylko o kobiecą sylwetkę tu chodzi, bo i męskim bohaterom nie jest łatwo. Daje się więc wyczuć jakiś antyspołeczny wydźwięk, niechęć, cynizm, a nawet wrogość, ale czy odnosi się to do typów osobowości, grupy zachowań, czy ma jeszcze inny cel…? Pojawia się banalne pytanie „co autor miał na myśli”? O czym w zasadzie Marzena wiedziała za mało? O życiu, o sobie, o innych? Dlaczego, zamiast uczynić z niej świadomą bohaterkę, szydzi z jej niewiedzy, nieświadomości…?

Można powiedzieć, choć nie z całą pewnością, że powieść tak, jak się przedstawia, tak też oddziałuje. Główna bohaterka bywa żałosna, wzbudza litość i śmiech nie mający nic wspólnego z radością. Ale bywa też intrygująca (choć w mniejszości) i – mówiąc banalnie – dająca się lubić. Jej niejednoznaczność sprawia, że i lektura powieści jest niejednoznaczna. Denerwuje i nudzi, by za chwilę dać do myślenia, zaśmiać się, pokiwać ze zrozumieniem głową. Ciężko powiedzieć, czy to do końca dobre, ale z pewnością ma w sobie to coś, jakiś magnetyzm, który sprawia, że „Kobieta, która widziała za mało” to powieść, wobec której nie pozostanie się obojętnym.

Niestety, abstrahując od fabuły i złożoności językowej, w książce pojawia się zaskakująco sporo literówek. Niby nic ważnego, jednak obniża wartość estetyczną.

d2mn4xa
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2mn4xa