Już kiedyś pięćdziesięcioletni Bjørn Hansen próbował odmienić swój los.Osiemnaście lat wcześniej, ten rokujący na niemałą karierę w ministerstwie absolwent ekonomii społecznej w Oslo, przeprowadził się do miejscowości Kongsberg, porzucając żonę i dziecko. Przyczyna zmiany planów mogła być jedna, a nazywała Turid Lammers. Była ona nie pozbawioną neurotycznego wdzięku, a także talentu aktorskiego nauczycielką, która skutecznie zawróciła w głowie młodemu podówczas urzędnikowi. Ten nie wahał się w imię miłości osiedlić w prowincjonalnym mieście, gdzie znalazł kierowniczą, aczkolwiek ciepłą posadę w lokalnym urzędzie skarbowym. Ich związek nie przetrwał jednak kilkunastoletniej próby czasu, a oczytany i zarazem wzorowy pracownik administracji państwowej musiał po raz kolejny ułożyć swoje życie na nowo. Nadarzyła się ku temu doskonała okazja, gdyż przyjechał do niego rozpoczynający studia w jego miejscu zamieszkania syn...
Czy zatem mamy do czynienia z pełną żalu retrospektywą zgorzkniałego intelektualisty, którego odziedziczony po chłopskich przodkach rozsądek pchnął w stronę konwencjonalnego zawodu? Dag Solstad po raz kolejny opowiedział niepokojącą, a zarazem pełną refleksji historię o porządnym i szanowanym obywatelu bogatego kraju skandynawskiego w średnim wieku, który na własne życzenia wyrusza w krainę szaleństwa. Wykreowany przez norweskiego pisarza bohater z pewnością nie zamierza na siłę udowadniać, że nie był wcale takim złym rodzicem, ani starać się odtwarzać romantycznych uniesień z egzaltowaną nauczycielką, i pomimo tego, że przeczuwa zbliżającą się starość, to niezwykle śmiało projektuje swoją przyszłość, zdając sobie ponownie sprawę, że i tym razem nie przegapi niczego ważnego. Ten w gruncie rzeczy niespełniony intelektualista przy pomocy zaprzyjaźnionego lekarza, którego nie bez kozery podejrzewa o narkomanię, postanawia resztę życia spędzić na wózku inwalidzkim, udając osobę sparaliżowaną od pasa w dół,
po to jedynie, by igrać ze społeczeństwem, któremu przez długie lata skrupulatnie służył, pobierając opłaty na funkcjonowanie działającej bez zarzutu machiny państwowej. Ktoś rozsądny zapyta, czy w tym całym zamieszaniu, które równie dobrze mogłoby posłużyć za scenopis, jakiejś upiornej farsy nie chodzi wyłącznie o pieniądze? Czy jednak dobrze prosperującym, starannie wykształconym Norwegom kilkadziesiąt tysięcy koron czyni ową wprawiającą w zachwyt różnicę, dla których gotowi są poświęcić reputację poharatanej, lecz całkiem stabilnej mieszczańskiej egzystencji? Czyżby rzeczywiście we dwójkę nie było wariacji, a każdy nawet najmniej zdatny postępek domaga się uznania ze strony innego?
Siłą powieści norweskiego pisarza nie jest tylko potoczysta narracja. Z książką można bowiem z łatwością i przyjemnością się uporać w jeden wieczór, chociaż miłe doznania czytelnicze mogą zostać skutecznie przyćmione przez niepokój egzystencjalny wywołany zakończeniem lektury, która zamiast zamkniętych odpowiedzi zachęca do zadawania pytań otwartych. Nie wypada tego skąpanego w zwyczajności finału porównywać z raną szarpaną, czy też niebezpiecznym, bo grożącym zakażeniem draśnięciem, lecz odnoszę wrażenie, że wspomniany brak spektakularności jest zaletą tej prozy.Niby nic się nie stało, kiedy znudzony życiem urzędnik postanowił spędzić ostatnie lata życia na wózku inwalidzkim, ale sądzę, że czytelnicy pism * Sørena Kierkegaarda* i powieści * Witolda Gombrowicza* będą zadowoleni.