Trwa ładowanie...
recenzja
24-01-2014 12:12

Mieszanka skandynawska

Mieszanka skandynawskaŹródło: Inne
d3k76wy
d3k76wy

„Skandynawia od czasów Napoleona do Stiega Larssona” – polski wydawca tym stwierdzeniem nieco popłynął, bo książka kończy się na parę lat przed wydaniem słynnej sagi szwedzkiego pisarza. Jednak niezaprzeczalnie imponującą pozostaje liczba faktów, dat i nazwisk zamieszczonych na niecałych czterystu stronach. Znajdziemy tu najważniejszych ludzi kultury skandynawskiej, bohaterów, których nazwiska zapisały się wielkimi literami na kartach historii, a do tego masę anegdot wplątanych pomiędzy najważniejsze wydarzenia, które miały miejsce od końca osiemnastego do początku dwudziestego pierwszego wieku.

Dużo tu szczegółów, w zasadzie każdy akapit niesie ze sobą nowy wątek. W gąszczu prześcigających się informacji dosyć szybko i łatwo jest się pogubić. To niestety wada taj książki. Od pierwszej strony nie opuszcza nas wrażenie, że autor na jednym wdechu próbuje zasypać nas maksymalną ilością informacji. Skutkuje to lekkim znużeniem nawet największego fana Skandynawii. Jako że warto przez tę lekturę przebrnąć, proponuję racjonalne dawkowanie już od pierwszej strony. Smutne byłoby, gdybyście zrazili się do solidnej porcji wiedzy z gatunku „1000 rzeczy na temat”, zwłaszcza, jeżeli kochacie wszystko, co skandynawskie, a wasza wiedza na temat tej krainy kończy się na Wikingach, Ikei, kryminałach, Bergamnie i córeczce księżniczki Wiktorii.

O Skandynawii uczymy się w szkole niewiele, a mimo to fascynują nas jej przyjaźni mieszkańcy, którzy bardzo świadomie wypełniają idee demokratycznego państwa prawa, miłują pokój i „styl eko”. Do tego dochodzą bujna przyroda, niezliczone bogactwa naturalne – i przepis na państwo idealne mamy gotowy. Mimo że doskonale zdajemy sobie sprawę, iż nigdy nie uda się nam przenieść skandynawskiego modelu na nasz słowiański grunt, z zainteresowaniem śledzimy dojrzewanie społeczeństwa tej krainy. Towarzyszymy spotkaniu Ibsena i Griega przy mistrzowskim Peer Gynt, parę stron później obserwujemy zalążki demokracji, gdy De Geer wprowadza ustawę znoszącą dotychczasowy podział na cztery stany, a już po chwili poznajemy konsekwencje „bezpiecznego prochu Nobla”, by za jakiś czas być świadkami wstrząsu po zabójstwie premiera Olofo Palme.

Strumień faktów, dat, nazwisk zalewa nas po szyję, kipiąc bezgraniczną miłością do wszystkiego, co skandynawskie. Griffiths to Australijczyk będący dla Skandynawów tym, kim dla Polaków jest Norman Davies. Brakuje mu lekkości pióra i świetnego kontaktu z czytelnikiem, jakie bezsprzecznie charakteryzują polonofila, ale nie można mu odmówić szerokiej wiedzy, przekazywanej z perspektywy humanisty wybitnego, nie stroniącego od jasnej i krytycznej oceny – czy to sylwetek kolejnych polityków, czy też dzieł znanych artystów. Jego historyczno-kulturowy esej to solidna, czasem nieco siermiężna praca o dużych walorach poznawczych, cennych dla czytelników, którzy sami siebie nazwali przecież „pokoleniem Ikea”.

d3k76wy
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3k76wy