Uzgadnianie prawdy
Często bywa tak, że przyjeżdżam do domu chorego oznakowanym hospicyjnym samochodem, a rodzina błaga mnie, bym postawił auto trzy ulice dalej, bo mama nie wie, że jest ciężko chora. Zasadniczo się na to nie zgadzam. Mój zespół też jest nauczony, by w tej kwestii być nieustępliwym. No bo co mam powiedzieć? Że tak sobie przejeżdżałem, wpadłem, pomyślałem, że tu będzie pani Zosia i na pewno będzie chora? Ile to tłumaczeń ludzie potrafią wymyślić... "Wiesz, mamo, bo ksiądz Jan tak tu jeździ, odwiedza i wujek Kazek spotkał księdza na stacji benzynowej i powiedział mu, że jesteś chora, więc wpadł. Zupełnie przez przypadek był w komży, z Najświętszym Sakramentem i przygotowany do posługi kapłańskiej".
Pacjentka coś podejrzewa, rodzina dokładnie wie, ale tańczą wokół siebie. To jest chocholi taniec. Przychodzę do pacjentki, a ona mi mówi: "Proszę księdza, ja wiem, że umieram, ale oni nie wiedzą. Moja córka miała zawał, niech jej ksiądz nic nie mówi". I wtedy moją rolą jest krążenie między kuchnią a pokojem i uzgadnianie prawdy. Doprowadzenie do tego, żeby oni pobyli razem, chwycili się za ręce i byli blisko. Możemy w nieskończoność budować nadzieję, tylko że ostatni okres będzie tak krótki, iż mogą tego wszystkiego nie unieść. Szczególnie jak pacjent czy pacjentka jest osobą młodą, tak jak ja, to wszyscy mówią: "Musisz z tego wyjść, musisz się trzymać, musisz być dzielna". I w pewnym momencie pacjenci czują się winni, że nie zdrowieją.