Tyrmand: skarpetki, jazz i peerelowska hipsteriada
Leopold Tyrmand - samo nazwisko wystarczało za etykietkę. Był antykomunistą i konserwatywnym katolikiem, piewcą i teoretykiem jazzu, sprawozdawcą sportowym, obieżyświatem, playboyem, bikiniarzem, filozofem, znawcą mody, a także autorem "Złego" : bestselleru, który w PRL bił rekordy popularności i czytali go absolutnie wszyscy - Gombrowicz, Dąbrowska, panie na tak zwanych salonach i typy spod ciemnej gwiazdy na warszawskiej Pradze. Nie tyle się ubierał, co stylizował, cenił pozory, dążył do "ekskluzywności", szybko zachwycał się kolejnymi jazzowymi kawałkami, ale gdy tylko coś stawało się modne albo popularne - porzucał i szukał nowej niszy. Stefan Kisielewski, jedyny, z którego zdaniem Tyrmand naprawdę się liczył, miał kiedyś powiedzieć o nim, że "żył przez wiele lat w nędzy, a mimo to pielęgnował w sobie kult nierówności i bogactwa. Uważał, że coś warci są tylko ci ludzie,
którzy mają pieniądze".
Pochodził z nieźle sytuowanej, zasymilowanej rodziny żydowskich przedsiębiorców. Jedynak. O rodzinie wypowiadał się z rezerwą, że przede wszystkim sfinansowała mu naukę. A uczył się dość przeciętnie (tak mówił sam), choć jedna z trzech żon Tyrmanda, Barbara Hoff, polska projektantka mody, ta sama, dzięki której Polki mogły nosić tak zwane trumniaki, udające niedostępne w latach 50. czarne baleriny, twierdziła zupełnie inaczej. Według niej, Tyrmand odnosił spore sukcesy w nauce, pisał już od czasów gimnazjum i dzięki owym sukcesom po ukończeniu szkoły otrzymał stypendium i mógł wyjechać do szkoły do Paryża.