Marysia pewnie się ucieszyła, że jednak nie pogardzasz alkoholem. Podobno też lubiła popijać.
Lubiła, tylko że miała nieprawdopodobną cechę - z niej natychmiast wszystko wietrzało. Potrafiliśmy przechlać całą noc, ja potem padałem i wyparowywało to ze mnie przez całe popołudnie. A ona, prawie zupełnie trzeźwa, szła do pracy, wtedy do radia, potem do "Szpilek". Dla niej nie stanowiło to żadnego problemu. W ogóle o co chodzi? Wtedy miałem całą masę grań. Z ogromną ilością rozmaitych zespołów. Wszyscy się cieszyli, że przyjechałem, i to z organami. A ja bawiłem się i piłem. Pan się bawi, pan się kocha, pan ma po prostu cudowny okres w życiu i nie będzie sobie niczego odmawiał. Doszło do tego, że koledzy zaczęli mieć ze mną problemy i postanowili mnie sprawdzać przed wyjazdem. Przyszedł "Ptaszyn" czy ktoś inny zapukał. Można była wyczuć, że chodzi o inspekcję, czy ja jestem trzeźwy, czy zapity, czy w ogóle żyję. Wchodziłem szybciutko do wanny, siedziałem w niej i udawałem trzeźwego, a Maryśka rozmawiała z Jankiem, odciągała go od łazienki - pełna konspiracja.
Ona wtedy uważała, że ja sobie piję, bo lubię, a jak nie będę chciał, to przestanę. Powiedziałem jej jednak, jak jest u mnie z tym alkoholem i że ona wykazuje duży optymizm w tej sprawie. Nie rozumiała, co to znaczy być uzależnionym. Mogła wypić i wcale jej to nie szkodziło. Tylko że potem się awanturowała i dopóki jej buzowało w głowie, miała skłonność do kłótni.