"Mam ochotę strzelić sobie w łeb". Ostra dyskusja o zarobkach polskich pisarzy
Od banalnego wpisu na Facebooku do najgłośniejszego sporu literackiego ostatnich lat
"Mam ochotę strzelić sobie w łeb". Ostra dyskusja o zarobkach polskich pisarzy (i nie tylko)
Pisarka Kaja Malanowska, autorka nominowana m.in. do Nagrody Nike i Paszportu Polityki, napisała, że za 16 miesięcy swojej pracy nad książką zarobiła 6800 złotych. Wychodzi 425 złotych na miesiąc. "Wiem, że wkur...ące jest wylewanie frustracji na FB, ale mam ochotę strzelić sobie w łeb" - od tych słów rozpoczęła się ostra dyskusja, która szybko zaczęła się toczyć nie tylko w serwisach społecznościowych, ale także na łamach prasy oraz na wielu stronach internetowych.
Do dyskusji włączyło się wielu pisarzy, dziennikarzy i krytyków (m.in. Krzysztof Varga, Jakub Żulczyk, Jacek Dehnel, Ignacy Karpowicz). Spór szybko przybrał dość nieoczekiwany obrót. Jedni zaatakowali pisarkę za mazgajenie się oraz błędne szukanie winy po stronie rynku czy czytelników zamiast w jakości własnego pisarstwa. Inni zastanawiają się, czy twórcom w ogóle wypada mówić o zarobkach. Jeszcze inni winę zrzucili na rządzących polską literaturą "dżentelmenów", "luzaków" i "solidarność penisów". Kto ma rację w tym sporze?
Czy polemiści, np. proponując pisarce "strzelenie sobie w łeb", nie przesadzili ze swoimi atakami? Czy pisarzom nie wolno się żalić, że zarabiają za mało, szczególnie jeśli weźmiemy pod uwagę, że do kieszeni pisarza trafia maksymalnie 10-20 proc. ceny książki, a do dystrybutora 50 proc.? Kto jest odpowiedzialny za obecną sytuację - sami pisarze, czytelnicy, wydawnictwa, rynek książki, System?Czy, gdyby autorka pisała lepiej lub promowała się skuteczniej, zarabiałaby więcej i za złe wyniki powinna winić wyłącznie siebie i brak talentu? Odpowiedzi oraz najciekawsze fragmenty dyskusji na kolejnych stronach. Zachęcamy do dyskusji.