Kryminał metafizyczny Kinga?
Kto oczekuje po "Joyland" Kinga szybkiego tempa akcji, może się zawieść. Pierwszoosobowa narracja nieśpiesznie przeprowadza czytelnika przez króciutki wycinek młodzieńczego życia Devina: jedno lato z przeszłości sześćdziesięciokilkulatka.
Kilka przygód, jakie spotkały go podczas pracy, spotkania z przyjaciółmi, kontakty z sąsiadami, rozmowy ze współpracownikami. Mimo tego - a może właśnie dlatego - opowieść jest wciągająca, intrygująca; czeka się, co będzie dalej, jak rozwinie się akcja, czy kryminalna zagadka zostanie rozwiązana. Nie oczekuje się zapierających dech w piersiach przygód, brawurowych akcji. Czeka się za to na odpowiedź na pytanie, kto i dlaczego to zrobił. A jej nie można pochopnie udzielić.
Trudno określić, do jakiej właściwie odmiany gatunkowej można zakwalifikować "Joyland". Gdybym musiała, zaryzykowałabym może nazwę kryminał metafizyczny. Ale nie muszę, pozostaje mi więc tylko życzyć dobrej zabawy przy tej niewątpliwie dobrej lekturze, bez jej genologicznego zaszufladkowania.