Lucky Luke: Człowiek z Waszyngtonu": Kampania w terenie [RECENZJA]
O tym, że Lucky Luke doskonale radzi sobie z rozmaitymi szumowinami z Dzikiego Zachodu, wiedzą wszyscy fani jego przygód. W „Człowieku z Waszyngtonu” możemy się zaś przekonać, że dzielny kowboj potrafi być równie skuteczny, kiedy wspiera polityka ubiegającego się o najwyższy urząd w państwie.
Na początku komiksu widzimy, jak Lucky Luke rozprawia się z Billym Kidem (aczkolwiek słynny bandyta jeszcze powróci w tym albumie), a wkrótce po tym główny bohater trafia do stolicy USA. Tam bez wahania zgadza się przyjąć misję eskortowania Rutherforda Hayesa, który ma wyruszyć na Dziki Zachód, aby zdobyć poparcie tamtejszych wyborców w toczącej się kampanii prezydenckiej. Okazuje się zresztą, że w tym przypadku największym zagrożeniem nie są wcale bandyci czy Indianie, ale samozwańczy kandydat republikanów Perry Camby. Dysponuje on bowiem ogromnym majątkiem i ma poparcie wielu lobby przeciwnych realizacji programu Hayesa. A jakby tego było mało, Camby wynajmuje mordercę, który ma wyeliminować jego rywala!
Obejrzyj zwiastun "Pogromcy duchów: Dziedzictwo":
Jak łatwo się domyślić, w tej sytuacji Lucky Luke ma niemal przez cały czas ręce pełne roboty. Prawie na każdym etapie podróży kowboj musi udaremnić jakiś zamach na Hayesa, a jest to tym trudniejsze, że najemnik Camby’ego nie ogranicza się do bezpośrednich ataków, ale ucieka się też do rozmaitych podstępów. Co gorsza, wszystko wskazuje na to, że ktoś z najbliższego otoczenia Hayesa jest zdrajcą…Oczywiście Lucky Luke w końcu zdemaskuje tę czarną owcę, ale zanim to nastąpi, będziemy świadkami wielu malowniczych i zabawnych scenek w trakcie kampanii wyborczej Hayesa, który z równym zapałem wygłasza swe mowy na pastwisku, na święcie piwa, wśród Indian, a nawet do bluesowej melodii.
Niewątpliwie najwięcej emocji wzbudza zaś finałowa debata między dwoma kontrkandydatami, w trakcie której padają nie tylko słowne argumenty… Nie wszystkie wydarzenia przedstawione w komiksie są w stu procentach zgodne z faktami (Hayes na przykład w trakcie swej podróży raczej nie miał szansy spotkać muzykującego Scotta Joplina, gdyż ten był wtedy jeszcze dzieckiem), ale ten satyryczny obraz amerykańskiej rzeczywistości lat siedemdziesiątych XIX wieku jest dla nas po prostu doskonałą rozrywką. Fani przygód Lucky Luke’a z pewnością nie będą więc zawiedzeni tym albumem.