"Pierwsza decyzja: zastrzelić"
Nie każda akcja Wiśniewskiego kończyła się odebraniem życia. Czasami uznawali, że lepiej będzie przemówić ludziom do rozsądku - mniej lub bardziej brutalnie. Tak jak w historii o porzuconej żydowskiej dziewczynce, którą przygarnęło polskie bezdzietne małżeństwo, urzędnik poczty i jego żona. Wszystko było dobrze do czasu, aż ich sąsiedzi, prowadzący kawiarnię, wysłali donos do żandarmerii.
Urzędnikowi poczty tylko cudem udało się ubłagać żandarmów - jedzeniem i alkoholem - by mu odpuścili.
- Pojechali, ułagodzeni, o dziecko nie pytali, zostawili nawet ten anonim - wspominał Wiśniewski. - Potem ten list był dowodem. Sprawa trafiła do nas. To nie jest w porządku, jak sąsiad chce wydać sąsiada i to przygarnięte dziecko. Pierwsza decyzja: zastrzelić. Ale przecież będzie śledztwo, to może się źle skończyć. Poszliśmy więc w kilku do tej kawiarni i tego człowieka tak złomotaliśmy, że po trzech miesiącach kawiarni już nie było.