Los arystokraty
Fabuły są tu więc subtelne, nieśpieszne; język - czysty, krystaliczny. Prawie nic się nie zmienia, niewiele się robi; więcej treści niż słowa niesie milczenie.
PATRYCJUSZ I ZIEMIANIN
Agent policyjny przybył przesłuchać cudzoziemskiego professore, uchodźcę politycznego, który ma zbawić świat. "Trudno to opowiedzieć. Jeszcze trudniej napisać. Chodziły słuchy, że ten człowiek niby coś potrafi. Nie mówili, że umie robić cuda, ale coś tam umie. Wszedłem do pokoju ostatniego popołudnia i stanąłem w progu. W jednej chwili zrozumiałem, że ten człowiek nie jest szalbierzem". Nic nie zostało powiedziane, nic nie zostało zrobione - niemniej agent, młodzian z ludu, choć reprezentuje wobec imigranta całą władzę państwową, momentalnie zapada się przed nim w formę niższości, niedojrzałości. Siada, milczy, słucha. W świecie Krwi świętego Januarego, w świecie Sándora Máraiego - ważniejsze od jego słów, czynów, gestów jest to, kim człowiek jest.
Te same prawa rządzą u Witolda Gombrowicza: "Wystarczy aby do dojrzalca, który proklamuje swoje wyzwolenie z przesądów, zbliżył się książę z krwi i kości, a w nim cała jego >>równość<< stanie się pracowita, wysilona, ha, będzie musiał dobrze mieć się na baczności, aby nie stoczyć się w nierówność! Jeśli więc musisz bronić się przed tym, to dowód że jednak istnieje to coś!".
Urodzeni w odstępie kilku lat (rok 1900 i rok 1904), obaj w rodzinach o korzeniach arystokratycznych – Gombrowicz w bogatym ziemiaństwie herbowym, Márai w zmadziaryzowanym starym rodzie saskim – odebrali solidne, klasyczne wykształcenie; w młodości podróżowali po Europie, nabierając dystansu do kultury narodowej. Obu ich uwierała pozycja jednostki wyniesionej ponad przeciętność, a zarazem boleśnie odczuwali wszelkie próby tłamszenia indywidualności, wbijania w formę rówieśniczą, środowiskową. U Gombrowicza znalazło to wyraz najpierw w Ferdydurke, u Máraiego – w Wyznaniach patrycjusza.
Obaj zostali wyrzuceni przez Historię z ojczystego kraju i z literatury na emigrację, do Ameryki (Południowej i Północnej), i stamtąd obserwowali i komentowali przez dziesięciolecia polityczne i artystyczne wydarzenia w ojczyźnie. Także Márai krytykował Węgrów jako naród – lecz wektor tej krytyki był skierowany nie przeciw węgierskości tradycyjnej, lecz właśnie przeciwko zdradom, odejściom od niej, przeciwko "węgierskości niedostatecznej".
Obaj w swych książkach nakłuwali ten sam problem: sytuacji arystokraty w świecie form demokratycznych. O ile jednak Gombrowicz z czasem rozwijał ideę walki z "formą" i kontestacji porządku "arystokracja-lud", o tyle Márai, im mocniej tęskniący za ojczyzną, z tym większym sentymentem i zrozumieniem pisał o świecie ufundowanym na tym porządku i o definiującej człowieka sile tradycji.
Tak ujął w Dzienniku istotę arystokratyzmu: "Tej pełnej >>luzu<< postawy, tego arystokratycznego, katolickiego, łacińskiego traktowania życia, w którym >>sukces<< jest jedynie ubocznym skutkiem, nie zaś celem życia, strasznie brakuje w demokracjach: demokrata każdego ranka budzi się z podnieceniem, bo przecież do wieczora musi osiągnąć >>sukces<<, by dowieść sensu swego istnienia. Nie wystarcza cała jego istota, charakter, wiedza; musi się do wieczora sprawdzić i sprzedać w postaci osiągniętego sukcesu. Arystokracie najzupełniej wystarczy to, kim jest, a o sukcesie, gdy się takowy pojawi, powie: >>Niechże go Ludwik położy gdzieś na stole<<."
NA POSILLIPO WSZYSCY SĄ DOBRZE URODZENI *
Prawie połowę Krwi... poświęca Márai na przedstawienie według powyższej zasady mieszkańców podneapolitańskiego Posillipo. "Tutaj nie ma roboli... Są żebracy, ale nie ma roboli, bo tutaj każdy jest indywidualnością...". Ich indywidualność nie zależy od przywilejów demokratycznych. "Na Posillipo wszyscy są dobrze urodzeni". Uliczni sprzedawcy, rzemieślnicy, rybacy - są nimi z urodzenia, z tysiącletniej tradycji, z krwi przodków. Kilkuletnie dziecko kupca samo jest już kupcem: ma wszystkie nawyki, zwyczaje handlowca, odziedziczyło jego "formę". Z drugiej strony - biedny sprzedawca orzeszków jest przecież czymś nieskończenie więcej niż to, co robi; wystarczy, iż zasiądzie do ubogiego posiłku przygotowanego przez małżonkę wedle najstarszego zwyczaju. "Chleb, olej, sól, rzodkiew, cebula, wszystko to nabiera nowego sensu, kiedy głowa rodziny koniuszkami palców wyjmuje z miski wykwintne jadło". *O wszystkim decyduje forma. Że akurat jest nędzarzem - to okoliczność przygodna, prawie bez znaczenia wobec stojących
za nim duchów przodków; oni determinują całą jego postawę wobec nędzy. "On także gardzi pracą. Do działania brak mu sił. Twórcze prace wykonali już jego przodkowie: Latynowie i Grecy".
Konsekwentnie: myśliwi na Posillipo są myśliwymi, chociaż na nic nie polują. We wspaniałym Żarze Máraiego przyjaciele pozostają przyjaciółmi, choćby próbowali się wzajem pozabijać - to, co zrobią lub czego nie zrobią, nie ma znaczenia dla tego, kim są.
W tym sensie bohater Krwi... JEST zbawicielem świata. Agent staje wobec rzeczywistości nieopisywalnej w policyjnych raportach, nie dającej się sprowadzić do procesów zachodzących w materii.
Ale skąd tu sama idea "zbawienia świata"? Otóż professore widzi przyszłość cywilizacji jako tyranię masy. Przywołuje obraz algi: "rośliny żyjącej w masie", złożonej z kolonii komórek - "za sto lat indywidualność będzie takim obumarłym fenomenem". Masy wchłoną, rozpuszczą, skonsumują bez reszty jednostkę. W świecie, gdzie podmiotem wszelkich funkcji życia społecznego jest Tłum i Większość, nie ma miejsca dla arystokracji. A przecież wszystkie religie dają nam Boga "zwróconego do jednostki", przemawiającego do jednostkowego sumienia. Masa zaś nie ma Boga, masa nie ma religii - masa ma SYSTEMY. Toteż taka ludzkość "pewnego dnia będzie zmuszona zniszczyć siebie i świat, ponieważ nie ma dla niej takiego nakazu moralnego, który by ją zatrzymał na tej drodze". Stąd konieczność "zbawienia świata", konieczność cudu - w obronie radykalnego indywidualizmu.
Lecz coraz trudniej w ogóle rozpoznać się jako jednostkę. Sposobem może być także emigracja na "ojczyznę-obczyznę" - wtedy bowiem najwyraźniej ukazuje się prawdziwa "forma" człowieka: właśnie ta zdeterminowana przez krew, przez tradycje przodków i wychowanie. Professore i jego towarzyszka po kilku miesiącach na emigracji konstatują, że "ich osobowość, to coś, co ich wyodrębniało, rozpada się, przestaje istnieć... i jednocześnie dociera do nich, że ta druga osobowość, że to kłamstwo, tamtejsze, domowe, choćby tylko w przebraniu kłamstwa, mimo wszystko określa ich...".
Wspólne Máraiemu i Gombrowiczowi doświadczenie uchodźtwa stanowi swoisty rite de passage wyostrzający zmysł rozpoznawania “formy”.
BIFURKACJA GOMBROWICZA I MÁRAIEGO
Matematyka chaosu zna pojęcie “bifurkacji”: drastycznej zmiany całości modelu przy minimalnej zmianie parametrów początkowych. Co bowiem sprawiło, że autorzy o tak podobnych korzeniach i życiorysach, rozpoznający te same fenomeny jako kluczowe mechanizmy świata – rozeszli się w swoich filozofiach i postawach życiowych w przeciwne strony?
Jaka była przyczyna bifurkacji Máraiego i Gombrowicza? Sądzę, że odpowiedź daje sposób, w jaki Márai - choć z natury przecież sceptyczny stoik - opisuje przeżycia religijne, jak pisze w Krwi... o cudzie i zbawieniu świata: z pełną empatią, ze zrozumieniem dla tej tajemnicy. Professore nie jest szalbierzem; zbawienie to poważna propozycja.
Gombrowicz natomiast patrzył na religię z widowni, jego stosunek do podobnych uniesień metafizycznych był – ujmując to delikatnie – analityczny. A skoro rozpoznało się ludzką egzystencję jako grę form i więzienie narzuconych tradycji, i nie widzi się dla tych form, tradycji i więzów żadnej sankcji ponadludzkiej, pozahistorycznej – to bunt i kontestacja istotnie stanowią naturalną reakcję.
Jakie wyjście pozostaje w świecie tyranii demokracji arystokracie, który nie czuje nad sobą boskiej ręki? Tylko nihilizm – lub próby wciśnięcia się w błazeński egalitaryzm.
Tymczasem arystokratyzm rozumiany zgodnie z myślą Máraiego - to znaczy jako kultywowanie cnót związanych z tym, kim się jest, w odróżnieniu od "cnót demokratycznych", realizowanych w zwycięskiej interakcji ze światem - okazuje się dziś na nowo atrakcyjnym, także w środowiskach, po których najmniej byśmy się tego spodziewali. Podobne intuicje stoją przecież za rozmaitymi ruchami "ucieczki z wyścigu szczurów" czy wewnętrznej emigracji ze zglobalizowanego targowiska próżności - zaczynając od anarchistycznej cyganerii, na religijnie motywowanych ascetyzmach kończąc. Oczywiście nie nazywa się tego "arystokratyzmem". Lecz Márai przeciąga tu analogię nawet do świętego Franciszka z Asyżu, z pozoru przeciwieństwa "dobrze urodzonych". Świętość i arystokracja znajduje wspólny mianownik. "Wielcy święci zawsze są wielkimi panami". A "wielcy panowie zawsze się zrozumieją. Nawet jeżeli są wrogami".
I tu objawia się kolejna różnica między Máraim a Gombrowiczem: Polak poszedł w demaskacjach i analizach rządów "formy" i napięć między duchem arystokratycznym i egalitarnym znacznie dalej - w istocie tak daleko, iż nie pozostawił wielu podstaw dla wizji pozytywnej. Sándor Márai natomiast był konserwatystą w najpierwszym sensie "conservare", tzn. "zachowywania", "zabezpieczenia". Jego literatura może więc stanowić dla 20-30-letnich kontestatorów MacŚwiata pewien punkt odniesienia do wyobrażeń alternatywnego, lepszego ładu. Krew świętego Januarego zachowuje w opisach Posillipo i jego mieszkańców nie tylko obraz materialnych reliktów starej kultury, lecz przede wszystkim - zanikających w świecie demokratycznym tradycji myśli i zachowań pochodzących jeszcze ze starego porządku. Symboliczna jest scena, gdy wiekowa księżna przygląda się z pałacu komunistycznemu wiecowi; tłum milczy jak w stuporze, uwięziony między “formą” ludu-poddanych i "formą" ludu-suwerena.
Zapewne nie trafi nigdy podobna proza na listy bestsellerów. Máraiemu jako pisarzowi można wytknąć archaizm konstrukcji fabularnych: tworzył on dla czytelnika, który zaczynając lekturę zdobywa się tym samym na pewien akt ufności wiążący go z autorem po ostatnią stronę - że nie istnieje dla autora przymus elektryzowania czytelnika co akapit, i nie istnieje ze strony czytelnika groźba, iż wtem, znudzony, porzuci on książkę na rzecz telewizora czy Internetu. Fabuły są tu więc subtelne, nieśpieszne; język - czysty, krystaliczny. Prawie nic się nie zmienia, niewiele się robi; więcej treści niż słowa niesie milczenie.
Arystokrata wystarczy, że jest.
“- Do nich też się nie odezwał?
- Nie. Bo też nie było to potrzebne. Cóż tu jeszcze można powiedzieć?”