Reportaż to wymagająca forma literacka: trzeba naprawdę mieć talent, żeby umieć zwięźle i interesująco przedstawić jakąś historię. Wielu autorów nie jest więc w stanie sprostać wymaganiom gatunku, wskutek czego dostajemy do ręki teksty nijakie artystycznie, nieudane, a z czytelniczego punktu widzenia – mało ciekawe.
Ta uwaga w żaden sposób nie dotyczy tomu reportaży Andrzeja Muszyńskiego. Już w pierwszym, zatytułowanym intrygująco Tarzan cierpi na czerwonym śniegu, autor zaprezentował swoje niezwykłe zdolności literackie. Akcja toczy się w Kambodży, a zaczyna od przywołania sensacyjnej informacji o odnalezieniu kobiety, która osiemnaście lat wcześniej, jako ośmiolatka, zaginęła w dżungli. Jak to możliwe, że dziecko zaginęło? Czy kobieta, którą odnaleziono, jest tą dziewczynką, która zaginęła? Czy przekonanie ojca, że to jego córka, może zastąpić badania? Muszyński pisze o tym wszystkim w oszczędnych słowach, unikając tworzenia sensacyjnej atmosfery, tak charakterystycznej dla wszelkich opowieści o „dzikich dzieciach”.
Inny tekst: znów Kambodża, kraj, w którym „nie wypada pytać »dlaczego«”, „w którym wielka rzeka raz w roku zmienia kierunek”. Tyle na początku: tylko sugestia tematu, czytelna dla tych, którzy wiedzą, co spotkało Kambodżę. A potem, krok po kroku, zagłębianie się w krwawą historię kraju drugiej połowy XX wieku. Ale nie tę znaną z pierwszych stron gazet, lecz tę od strony zwykłych ludzi, którzy czasem nie mieli komu opowiedzieć tego, co ich spotkało. Tych ludzi, których głos w procesach zbrodniarzy był ignorowany przez światowe media, ginął w morzu innych, podobnych. To oni widzieli, jak ich koledzy, znajomi najpierw przyłączają się do Czerwonych Khmerów i stają się mordercami, a potem znikają bez wieści, by wypłynąć w innym miejscu, jakby się nic nie stało. Wracają do normalnego życia, ukrywają skutecznie swoją przeszłość, czasem nawet piastują wysokie stanowiska. Praktycznie pozbawioną komentarzy odnarratorskich relacja zostawia czytelnika sam na sam z jego emocjami, wrażeniami, przemyśleniami; pozwala
mu wsłuchać się w opowieść.
Dalej jest podobnie. Muszyński prowadzi nas przez rejony, które zwiedził, a jest tego sporo: Azja, Maghreb, Ameryka Łacińska, Afryka, kolejne kraje, kolejne miejsca. Otrzymujemy relację podróżnika, który styka się z codziennymi sprawami, ze zwykłymi ludźmi. To nie jest sztuczny świat turystycznych rozrywek, ale opis realnego życia, realnych problemów, bolączek, radości, straszliwej biedy, wszystkiego tego, co unika oczom patrzących zza szyb klimatyzowanego autobusu, zwiedzających Maghreb od souku do souku, od medyny do medyny; znających Amerykę Łacińską od strony plaży i kolorowych drinków w hotelach. Żeby ten świat pojąć, trzeba się choćby przejechać do Puerto Suárez, ale tak, jak to robią miejscowi. Trzeba porozmawiać z Tunezyjczykami, żeby zrozumieć, dlaczego zbuntowali się przeciwko władzy.
Linia Brandta. Ilu z nas o niej pamięta, o tym, że niby wirtualnie, ale de facto realnie podzieliła świat na pół, na bogatą północ i biedne południe i zdeterminowała w dużym stopniu nasze myślenie o Afryce, Azji, Ameryce Łacińskiej? Muszyński o linii Brandta przypomina, ale jednocześnie pokazuje, że „Południe” to współcześnie bardziej stan umysłu, jak sam to określa, a nie miejsce na mapie.
Południeto zbiór znakomitych reportaży. Wciągające opowieści, napisane świetnym językiem, ze znakomitym wyczuciem stylu i dramatycznego kontrapunktu. Pozostaje sobie tylko życzyć, żeby autor, dla którego Południejest książkowym debiutem, częściej obdarzał czytelników swoimi tekstami.