Prawie prezydent
Po kilkunastu latach spędzonych w Europie pisarz wraz z rodziną wraca do Peru i znów zaskakuje swoje otoczenie. Ten niestrudzony polemista, aktywny komentator życia politycznego, często mocno krytykował rządzących. Przyszedł czas, gdy miał już dość przyglądania się, jak kolejni politycy niszczą jego rodzinny kraj, i zdecydował się kandydować na prezydenta**. Przez długi czas wygrywał w sondażach, ostatecznie został pokonany przez nieśmiałego Alberta Fujimoriego,**syna japońskich emigrantów, chodzącego na co dzień w andyjskiej czapce chullo i posługującego się ludową hiszpańszczyzną peruwiańską. Fujimori był tak niepozorny, że przeciętni Peruwiańczycy na finiszu kampanii uznali, że powinien ich reprezentować ktoś równie zwyczajny jak oni. Vargas Llosa był elokwentny, obyty w świecie, miał plan zmian, jeździł po kraju z płomiennymi wystąpieniami, ale przegrał. Nie dziwi to politologów. Intelektualiści rzadko wygrywają wybory, bo głosujący nie potrafią się z nimi utożsamić, poczuć, że są zbudowani z tych
samych trosk i radości co oni.
Synowie pisarza twierdzą, że wynik wyborczy ojciec w gruncie rzeczy przyjął z ulgą. Bo tak naprawdę nie przestaje wierzyć, że literatura ma największą moc zmieniania świata: "Dlatego* musimy dalej marzyć, czytając i pisząc, bo to najskuteczniejszy znany nam sposób, w jaki możemy radzić sobie z naszą ulotną kondycją*, w jaki możemy walczyć z pożerającym wszystko czasem i zmieniać niemożliwe w możliwe".
J.P./ksiazki.wp.pl