„O edukacji nie wiem nic poza jednym: iż najwspanialszą i najważniejszą znaną ludzkości trudnością jest wychowywanie i nauczanie dzieci”. Cytat Michela de Montaigne otwierający Klub filmowy autorstwa Davida Gilmoura jest trafnym wprowadzeniem a zarazem podsumowaniem powieści. S**zesnastoletni Jesse nie ma ani głowy ani serca do nauki. Nie chodzi na zajęcia, nie odrabia prac domowych, nie przystępuje do egzaminów…**Jego ojciec, David, początkowo usiłuje przekonać go do szkoły. Gdy widzi jednak bezsens i bezcelowość swoich starań, pozwala Jessemu zrezygnować z dalszej edukacji. W tej pozornie nieskalanej żadnym przymusem wolności, obowiązuje jedna zasada: David i Jesse oglądają wspólnie trzy filmy tygodniowo. „Gdy jesteś młody, filmy wywierają na tobie określone wrażenie, wyjaśniłem; są dla ciebie fantazyjnym doświadczeniem, które pozostaje poza twoim zasięgiem, kiedy jesteś starszy. Po prostu „kupujesz” film w sposób, który
później jest już niemożliwy”.
Relację między ojcem a synem przede wszystkim określiłabym jako bardzo świadomą. David rezygnuje z tak zwanych tradycyjnych metod – aresztu domowego, szlabanu czy wstrzymania kieszonkowego. Nie bije syna linijką, nie ciągnie za uszy, nie wysyła do kąta. Abstrahuje od wychowania jako takiego. Jesse nie musi chodzić do szkoły, uczyć się języków obcych, uprawiać sportu, grać na instrumentach muzycznych ani uczęszczać na spotkania oazy kościelnej. David wymaga od Jessego tylko jednego: myślenia. Decyzja ta nie pozostaje naturalnie wolna od wątpliwości. David zastanawia się, czy nie zmarnował życia swojego syna na podstawie błędnej teorii będącej w rzeczywistości jedynie uzasadnieniem lenistwa; niczym więcej. Jako że historia Davida i Jessego oparta jest na faktach, powieść Gilmoura w dużej mierze ocenia się przez pryzmat podjętej przez niego decyzji. Łatwiej i wygodniej postrzegać go w kategorii ojca niż pisarza. Gdy jednak zadamy sobie pytanie nie o to co, lecz o to jak pisze Gilmour, okazuje się, że jego
teksty są ciekawe, inteligentne, dowcipne… Dobre. Mimo wielości dygresji, pisarz cały czas ma na uwadze sedno narracji. Czasem oddala się na obrzeża swojej powieści, by za chwilę wrócić do jej centrum.
Poza byciem ojcem i pisarzem, David Gilmour jest również krytykiem filmowym. Jego opowieść w wielu akapitach przekształca się więc w streszczenia najwybitniejszych dzieł światowej kinematografii oraz prawdziwie profesjonalne recenzje. I tak na przykład filmom Woody’ego Allena ostatnimi czasy brakuje staranności. „ (…) jak gdyby chciał jak najszybciej je kończyć i zaczynać coś nowego. Tym czymś nowym jest niestety kolejny film”. Pulp Fiction Quentina Tarantino to film z cudownymi i genialnymi dialogami, który „nie ma w sobie nic ludzkiego”. Lśnienie Stanleya Kubricka jest dobre, choć może rzeczywiście przypomina nieco „cadillaca bez silnika”, a Psychoza Alfreda Hitchcocka jest dowodem na to, że w nawet mistrzowskie kino może zawierać błędy. David Gilmour nie powstrzymuje się także od opisów i ocen poszczególnych aktorów. Richard Gere to według pisarza pseudointelektualista, który nie wie jeszcze, że świat słucha go jedynie ze względu na jego urodę, a nie intelekt. Od Clinta Eastwooda natomiast spokojniejszy jest jedynie trup. Oglądane filmy oraz postaci stają się pretekstem do rozmów o papierosach, impotencji, Wietnamie i nici dentystycznej. O odwadze, prawdzie, sprawiedliwości, przyjaźni i miłości. O życiu.
Zastanawiam się jak wyglądałaby „edukacja” Jessego, gdyby tygodniowo musiał przeczytać trzy książki.