Trwa ładowanie...
felieton
26-04-2010 12:41

Kuchnia Jarosza, czyli zupa z gwoździa

Rzadko kiedy debiut jest doskonały (jeśli w ogóle o jakiejkolwiek książce możemy napisać, że jest doskonała), zazwyczaj ma w sobie rozmaite skazy, spod których widać mniej lub więcej dobrej poezji.

Kuchnia Jarosza, czyli zupa z gwoździaŹródło: Inne
d2ck56j
d2ck56j

Jak pisałem dawno temu w pierwszym felietonie dla WP, nie jestem krytykiem literackim i nie mam takich ambicji; poetów mojego pokolenia czytam w jakimś ułamku, wyrywkowo, bez przekonania, że muszę „ogarnąć całość”. *A jednak, są poeci, na których debiuty szczególnie czekałem (lub wciąż czekam)
*
i których kolejnych książek wyglądam, zastanawiając się w jaką stronę pójdą ze swoim pisaniem; jest to jednak ciekawość czytelnicza a nie zawodowe zainteresowanie krytyka.

Rzadko kiedy debiut jest doskonały (jeśli w ogóle o jakiejkolwiek książce możemy napisać, że jest doskonała), zazwyczaj ma w sobie rozmaite skazy, spod których widać mniej lub więcej dobrej poezji. To trochę jak z pięknem nastolatek i nastolatków: pod pryszczami i zaburzonymi proporcjami przepoczwarzającego się ciała możemy rozpoznać nadchodzącą urodę, zgadywać, czy rozwinie się w jakąś nieskazitelną całość, czy też brzydota i niedowarzenie zagoszczą w tym układzie tkanek na stałe. Niekiedy po bardzo przeciętnej książce poeta czy poetka rozwija się tak gwałtownie, że do czasu wydania kolejnego tomiku pozbywa się wszystkiego, co poprzednio psuło wrażenie. Kiedy indziej po całkiem przyzwoitym debiucie dostajemy do rąk wiersze, w których wszystkie skazy zostały rozwinięte z uporem godnym lepszej sprawy; to co było niepewne, stało się minoderyjne, to co wymagało szlifu zostało potraktowane ryżową szczotką.

Nie ma tutaj żadnych reguł i dlatego obserwowanie tego, co się dzieje z pisaniem po wydaniu pierwszej książki może być dla czytelnika tak fascynujące.

Łukasz Jarosz zabłysnął dwa lata temu wydając w Biurze Literackim Somę, która zdobyła główne nagrody w „Konkursie Młodych Twórców” Fundacji Kultury i w kutnieńskim konkursie na debiut poetycki „Złoty Środek Poezji”. Soma miejscami zachwycała oryginalnymi metaforami (niekiedy, przyznaję, przesadnie rozrośniętymi) i namacalnymi wręcz obrazami. Była jak pokaz slajdów z krainy dzieciństwa: las pełen saren, wiejskie świniobicie, zabawy, wszystko to w groźnej, niewytłumaczalnej aurze. Metafizyczny lęk wyrastający z tego, co najbardziej fizyczne, z tytułowego ciała, jego drobnych przygód, skaleczeń, bólu.

d2ck56j

Owszem, Soma bywała monotonna. Dało się zauważyć refrenowe powtórzenia motywów i pomysłów; można było jednak bronić tego jako osobnego projektu, wewnętrznie spójnego: oto mamy tom, który dotyczy. Dotyczy określonych spraw, określonego czasu i typu odczuwania. Choć więc zaczęły mnie irytować przewijające się przez kolejne wiersze nazwy części ciała i obrazy domowego przetwórstwa mięsnego, czekałem na kolejny tom Jarosza z dużym zainteresowaniem, zastanawiając się, czy autor pozostanie w tym samym, mocno już zużytym, idiomie, czy potraktuje Somę jako zamkniętą całość i zaserwuje nam coś nowego o równej, miałem nadzieję, sile wyrazu.

Przy wydanym pół roku temu Białym tygodniu Soma jest arcydziełem różnorodności. Oczywiście, poeta (i w ogóle twórca) winien mieć swój styl, swoją własną dykcję poetycką (do „własną” zwyczajowo dodaje się przymiotnik „niepodrabialną”, co akurat nie jest prawdą, bo im bardziej własna i oryginalna dykcja, tym łatwiej zdolnemu rzemieślnikowi zmontować w oparciu o nią parodię czy pastisz). Cóż jednak zrobić kiedy styl zmienia się w manierę? I po czym to rozpoznać?

O Tkaczyszynie-Dyckim mówi się, że cały czas pisze ten sam wiersz; z łatwością możemy przewidzieć działania bohatera lirycznego Świetlickiego; sonety z Kolonii Różyckiego operują w kilku bliskich do siebie rejestrach – mimo to mamy do czynienia ze świetną poezją. Kiedy indziej czujemy, że pewna granica powtarzalności zostaje przekroczona. Myślę, że chodzi po prostu o jakość. Tam, gdzie wiersze są do siebie podobne i nie tworzą efektu synergii, nie są lepsze, ale gorsze przez swoje podobieństwo, czujemy, że chodzi o coś innego: autor cały czas wałkuje ten sam motyw i te same efekty, ale nic nowego z tego nie wynika. Prócz nudy.

Oczywiście, można się zastanawiać z czego wynika podobieństwo tekstów; czasem to oulipowskie igraszki (które jednak, jako igraszki świadome, powinny podbijać bębenek tekstów), czasem pójście na łatwiznę i poetycka stachanowszczyzna, kiedy indziej kompulsywność, pozostawanie w kręgu jakichś obrazów z powodów raczej terapeutycznych niż literackich. Przypadek każdego poety jest osobny i nie czuję się uprawniony do wyrokowania w takich kwestiach; mogę jednak, jako czytelnik, ocenić efekty takiego zapętlenia.

d2ck56j

Biały tydzień sprawia wrażenie, jakby każdy wiersz był realizowany wedle tego samego mniej więcej przepisu kulinarnego: musi tam trafić wkładka mięsna, czyli A. przynajmniej jedno zwierzę, i B. przynajmniej jeden członek rodziny (niekiedy liryczne „ty”), do tego na ogół C. jakaś część ciała (najchętniej kaleczona) i D. efektowny widoczek, moment na patrzenie w przestrzeń. Do tego, nieco rzadziej, dochodzą nazwy botaniczne i obrazki z gospodarstwa domowego.

Wrażenie męczącej powtarzalności było tak dojmujące, że zacząłem sobie podkreślać poszczególne składniki w kolejnych wierszach. Pierwsze dziesięć ([Chciałem zobaczyć kulistą duszę świata], Kroniki, Biały tydzień, Gniazda, Ciało wyłowione z blasku, Pieśń buntu, Wyrok (rycina), Pętla literatury (kolęda), Mgła przesuwa się pod latarniami) i poemat Wrzesień, wiązania przyniosło spory plon (jeśli w zupce wiersza brakowało składnika, stawiałem minus); kto ciekaw, może zajrzeć nieco niżej. I tak do samego końca tomu, bez większych zmian, przez niemal pięćdziesiąt stron.

Oczywiście, można powiedzieć, że bliscy, zwierzęta, ciało i krajobraz pojawiają się w literaturze bardzo często, że z tego po prostu składa się świat człowieka: z jego samego, z jego plemienia, z jego zwierząt i miejsca w którym się znajduje. Lecz podobieństwa leżą jeszcze głębiej, nie tylko w doborze rekwizytów i ludzkiego sztafażu umieszczonego w małomiasteczkowo-wiejskich okolicach, ale i w konstruowaniu wiersza, w „ruchu kamery”: zbliżenia na ciało, najchętniej jakoś uszkodzone, skaleczone, na zwierzęta i rośliny (niekiedy w – nie ukrywam, całkiem zgrabnej metaforze), fotka kogoś z rodziny i odjazd w przestrzeń. Jakby cały czas powielał ten sam tekst, w zapisując go w rozmaitych wariantach.

d2ck56j

Nie znaczy to, że w Białym tygodniu są kiepskie wiersze. Przeciwnie, Jaroszowi trafiają się piękne wiersze, piękne fragmenty. Dużo tam sugestywnych wizji, celnych metafor. Bo też jest to, niewątpliwie, poeta bardzo zdolny, z wielkim talentem do opisywania wyglądów rzeczy i zdarzeń, potrafiący w kilku słowach zawrzeć obraz, który dochodzi do czytelnika z niebywałą intensywnością; cóż z tego jednak, skoro cały czas powiela sam siebie, a miejsce zachwytu zajmuje irytacja, że ktoś trwoni swój talent na powielanie efekcików i sposobików, które wielokrotnie już zastosował?

W zalewie powtarzających się sposobików, symboli prywatnego uniwersum, które coraz mniej znaczą przez ciągłą żonglerkę, nawet te urywki, które mogłyby być ozdobami niejednego tomu, wypadają blado. Coś zepchnęło pisanie Łukasza Jarosza na kamienistą ścieżkę, na jałowe pole, z którego coraz częściej wyorywuje się prefabrykaty, plastik, kostkę Bauma. Oby wrócił stamtąd jak najprędzej.

Katalogi składników:
A. Zwierzęta:

  1. pysk psa 2. naroiły się szerszenie / armia konna / elektryczna różdżka usypiała bydło / dziewanna […] odstraszała myszy 3. – 4. hałaśliwie spółkowały koty / zapach […] hodowanych na futra lisów 5. przykryta liniejącą, cielęca kapą 6. siateczkowate skrzydła owadów / krowie żołądki 7. – 8. na mokrym grzbiecie klaczy 9. – 10. walczące ze sobą wrony / zestrzelone ptaki 11. pies obszczekuje jeża / śliskie jak ryba serce / ześlizguje się boża krówka / ryba mówi do mnie / miauczą koty / dygocąca płaszczka

B. Członkowie rodziny

  1. (tylko ukochana:) nasze ciała zanurzone w porannym świetle / pragnąłem zobaczyć twój płacz 2. ojca znajduję w grymasach […] matkę w kolorze oczu / dziecko gorączkowało 3. moja babka malowała się 4. wydawało się, że płacze dziecko / w przedpogrzebowej kaplicy ostatni raz widziałem wujka 5. – 6. – 7. dzieci z dorosłymi / między członków rodziny 8. przez całą noc doglądamy śpiącego […] nad ranem otaczamy łóżko, obcałujemy nieobecną twarz 9. czekam w samochodzie ojca 10. – 11. mój brat czyści blachę / ojciec zbijał skrzynkę na jabłka / nad ranem umiera babka

C. Części ciała

  1. przekrój przez słoje mięśni, nasze ciała / odsłonił tętnicę na szyi / rozłożyłem ramiona / kolor rozkrajanej wątroby / z krwią na wardze 2. czytam je palcami / w grymasach twarzy […] kolorze oczu 3. wycierając ręce o spodnie / przekrzykujące się głowy 4. słuchawka ze śladem tłustego ucha / pielęgniarka, uradowana że żyły są płytko pod skórą / takie jest ciało / odbiłem twarz w śniegu / zrośnięta piszczel, wybrzuszona blizna, mocniejsze niż reszta kości, skóry 5. ciało wyłowione z blasku / złuszczona skóra, zaschnięte ślady po szwach, ziewającej ranie / pamięta tylko […] rurkę w nosie, igłę przewlekającą skórę / na własnych nogach / ciało wyłowione z blasku / plomba ściera się w ustach 6. krowie żołądki / dziwi się kruchemu ciału 7. rozdzielono ciało świętego na relikwie, na kamieniach położono jego głowe. Teraz patrzy szeroko otwartymi oczami 8. trzymając dłoń na mokrym grzbiecie / obcałowujemy nieobecną twarz 9. odwracam głowę w stronę szyby 10. oko / przez powieki widziałem 11. przykładam do guza nóż / śliskie jak ryba serce / okruchy zgarnięte dłonią / dotykam zmęczonych nóg / leżące w trawie płóco i serce tego świata / na końcu serce / na końcu serce

D. Widok

  1. wracałem leśną drogą / w moją stronę biegło niebo 2. tutaj zaczyna się rozkruszony kraj / obrazy zapychające dziury w rajobrazie 3. środkiem rzeki płynęły przekrzykujące się głowy 4. wsłuchiwałem się w topniejące sople. W myślach zimne jezioro 5. wiatr szarpie furtką, okiść łamie młode pędy sosen 6. Pełga z dziurawego krajobrazu / powyżej szaro, ciężkie chmury, jakby ogromne krowie żołądki trawiły niebo / podziwia triumfującą wokół mokrą ciemność 7. – 8. – 9. mgła przesuwa się pod latarniami 10. obróciłem w stronę słońca dno butelki, brudny okular. Przez powieki wiedziałem, jak zestrzelone ptaki wpadały w wodę 11. patrzę, jak nadchodzi wieczór – w palonych polach, w gniazdach, w misach. W rozwartej bramie wozowni / U skraju ziemniaczanego pola płonęły ogniska […] Na pagórkach zasiadała noc / ciemność rozpoczyna horyzontalny taniec – wchodzi między porzeczki, włochate agresty / patrzę na jezioro – dygocącą płaszczkę rozłożoną wewnątrz lasu / w lornetce rozedrgane niebo.
d2ck56j
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d2ck56j