Trwa ładowanie...
fragment
15 kwietnia 2010, 10:44

Krakowscy czarodzieje

Krakowscy czarodziejeŹródło: Inne
d39ctij
d39ctij

Pan bez kapelusza, za to łysy

Extra Cracoviam non est vita – poza Krakowem nie ma życia. No może jest, ale co to za życie. Leszek Mazan, twórca nowej dziedziny wiedzy, zwanej krakauerologią, dowodzi, że z paradą superlatywów nagromadzonych wokół wieży Mariackiej i Wawelu nie może równać się żadne inne miejsce na świecie. Dzięki osiągnięciom, zapoczątkowanym przez ten kierunek myślowy, ludzkość dostała szansę na właściwe odczytanie historii. Wraz z wkroczeniem w trzecie tysiąclecie, gdy dowiedziała się, że kamienny stożek ze Świątyni Apollina w Delft już nie wyznacza środka powierzchni Ziemi. Bo sławny Omfalos, pępek świata, znajduje się w Krakowie.
Dowody na to słynny krakauerolog wraz z kolegą Mieczysławem Czumą, wieloletnim redaktorem naczelnym „Przekroju”, zawarł w kilku opasłych tomach. Odkrywanie fenomenów Krakowa zajęło mu większą część życia i dalej spędza sen z powiek. Dowody historyczne są niezbite, a nieznający się na rzeczy wciąż ogólnikowo ględzą o magii i czarownej atmosferze.
Taki na przykład wawelski czakram – kamień koncentrujący energię ziemską i kosmiczną, co potwierdzać miałyby wielokrotne pomiary, znajduje się w podziemiach zachodniej części zamku królewskiego, w kaplicy świętego Gereona. Co prawda krakauerologia nie podaje, kiedy dokładnie, przed iloma wiekami, jeden ze świętych riszi, wielkich nauczycieli hinduskich, odczuł jego działanie. Ale po powrocie do swej ojczyzny riszi ustalił z podobnymi sobie, że oprócz związanego z Jowiszem kamienia na Wawelu, pozostałe sześć czakramów ziemi znajduje się w New Dehli (Księżyc), Mekce (Merkury), Delfach (Wenus), Jerozolimie (Słońce), Rzymie (Mars) i w Velehradzie (Saturn). Ostatnio na tej liście pojawiła się również Praga, a ściślej słynna Złota Uliczka.
Już sama ta wiadomość wystarczyłaby na wytłumaczenie wszelkich nadzwyczajnych zjawisk, jakie od wieków zachodzą w okolicy czakramu, i stałego napływu entuzjastów Krakowa, ostatnio w rejony Kazimierza. Ale nie poważnym fachowcom, którzy przestali wierzyć w bajki mniej więcej wtedy, gdy odkryli, że bracia Richard i Maurice McDonald, zakładając sieć słynnych barów, skopiowali znaną do dziś krakowską maczankę. Prababkę hamburgera - przekrojoną okrągłą bułkę, koniecznie zwyczajną, nadzianą płatem pieczonego schabu z kminkiem - wywiózł za ocean jakiś dziewiętnastowieczny małopolski emigrant bez biznesmeńskiej żyłki. Myśmy się więc na tym nie dorobili, jednak swój wkład w historię mamy.

Leszek Mazan, przyszły autor „Opowieści z krainy centusiów” i książek o najsłynniejszym kretynie w dziejach ludzkości – dzielnym wojaku Szwejku, postanowił zająć się poszukiwaniem historycznej prawdy jeszcze w czasach późnej podstawówki. Wyjechał wówczas z klasą na wycieczkę do Muzeum Wojska Polskiego. W tymże muzeum, w gablotce zauważył mały dziewczęcy oksydowany pierścionek i podpis: „Tym pierścieniem dokonano zaślubin Polski z Bałtykiem w marcu 1945 roku”. No i pierwsza refleksja, jaka mu się nasunęła: Jeśli to precjozo wrzucili do morza, to co ono robi w gablotce?!
Tym tropem poszedł dalej. Pierwszy zaczął stawiać niezadawane dotąd pytania, np. gdzie są dwa miecze spod Grunwaldu albo dlaczego Polak, jedyny na świecie, salutuje dwoma palcami? No, ale tego nie wiedział nawet sam mistrz Wyspiański, na którego rysunkach „Stary Wiarus” raz bije w dach dwoma palcami, a raz całą dłonią, jak marszałek Piłsudski.
Nurtowało Mazana również, dlaczego jesteśmy jedynym krajem na świecie, gdzie na ścianach nie wiszą portrety prezydenta. Nawet pytał Aleksandra Kwaśniewskiego, czy chciałby, by jego podobizny zdobiły urzędowe gabinety, ale ten odpowiedział, i to był ukłon w stronę zainteresowań krakauero- i szwejkologa, że nie. Nie chciałby, żeby spotkał go ten sam los, co cesarza Franciszka Józefa, którego portret obsrały muchy w piwiarni, często odwiedzanej przez dzielnego wojaka. (Notabene, w domu Leszka Mazana podobiznę austriackiego monarchy spotkał nie lepszy los, też wisi sobie na ścianie cała upstrzona).
Krakauerolog, zanim na dobre poświęcił się nowej fascynującej dziedzinie, przeszedł wszystkie możliwe redakcje i dziennikarskie szczeble. Pracował w krakowskich dziennikach, w depeszach, dziale terenowym, w tygodniku, miesięczniku i telewizji, a w czasach słusznie minionych w krakowskim oddziale Polskiej Agencji Prasowej. To mu pozwalało mieć autentyczny kontakt z miastem.
- Dla mnie Kraków wciąż pozostaje miejscem zaczarowanym, zaklętym, nie do końca nazwanym, opisanym i odgadnionym – wyjaśnia swą pasję i dodaje, że na to też ma dowody.
Przed laty, w legendarnym klubie dziennikarza Pod Gruszką Leszek Mazan był świadkiem szczególnej sceny. Dobry kolega Konstantego Ildefonsa Gałczyńskiego, zaczarowany dorożkarz Jan Kaczara, także poeta, usiadł sobie w klubie, by po chwili wyjąć termosik z góralską herbatką (ze spirytusem – przyp. aut.). Po chwili wszedł na salę dzienikarz Maciej Szumowski i zawołał:
- Redaktor Kaczara, telefon!
Dorożkarz podniósł oko znad termosu i spytał:
- A kto mówi?
- Koń!
Kaczara bez słowa podniósł się i podszedł do telefonu. Rozmawiał pół godziny, po czym spokojnie powrócił do przerwanej herbatki. Na sali nikt nie zareagował, bo nikogo to nie zdziwiło.

Wśród licznych krakowskich osiągnięć dla ludzkości istotne miejsce zajmuje także wynalezienie sposobu na pozbycie się skutków nadmiernego spożycia alkoholu (kac, katzenjammer, kociokwik, itp.).
Krakauerologia otóż odnotowuje, że w roku 1993 ksiądz profesor Józef Tischner zakomunikował za pośrednictwem telewizji, ręcząc osobiście za sprawdzone efekty, iż niezawodną metodą na kaca jest poranna pielgrzymka do Matki Boskiej Ludźmierskiej. Jeśli zaś pielgrzymka taka odbywa się w poranek noworoczny, grzesznik może liczyć nie tylko na lepszą kondycję fizyczną, lecz i odpust zupełny. No, ale to można było wymyślić tylko w mieście, w którym żył Tischner – jedyny ksiądz, który idąc spać, mawiał: „Proszę mnie nie budzić, chyba że zniosą celibat”.

d39ctij

Krakauerologia to rozległa dziedzina. Odnotowuje nie tylko ważkie, historyczne wydarzenia, ale i uzasadnia wytykane przez licznych zazdrośników, krakowskie wady. Choćby skąd to ciągle wytykane centusiostwo? To wymyślił Lwów, gdy była wymiana systemu monetarnego w 1851 roku.
- Wprowadzono koronę, którą trzeba było podzielić na sto części, i Kraków zaproponował cent. Stąd poszło, że my centusie – wyjaśnia Leszek Mazan. – Potem dopiero pojawiły się anegdoty typu: Jaka jest krakowska kromka chleba? Ano taka, przez którą widać Tatry.
Faktem jest, że pod koniec XIX wieku pewien nędzarz za życia sprzedał dla chleba swoje ciało do prosektorium Uniwersytetu Jagiellońskiego. A gdy przez osiem lat nie umierał, magistrat przysłał mu ponaglenie.
A ta wytykana krakusom tytułomania?
- Nigdy nie zwrócimy się do eminencji per ekscelencjo i odwrotnie – zapewnia Mazan i jakby na potwierdzenie swoich odkryć, dodaje, że sam widział w Krakowie klepsydrę: „Anna Kowalska, wdowa po prenumeratorze pism ilustrowanych”.
Tylko w Krakowie do docenta mówi się: „profesorze”. Za to przybyłego do Krakowa z wizytą rektora Akademii Pedagogicznej w Rzeszowie witano z trybun per „Wasza Manifestacjo!”.
Rektor Uniwersytetu Jagiellońskiego wyznał kiedyś współtwórcy krakaurelologii, że miał na posiedzeniu senatu niemały problem, gdy jeden ze starszych profesorów zaproponował zmianę nazwy uczelni na Chrześcijański Uniwersytet Jagielloński.
- Panie profesorze, idea to słuszna i piękna – wykrztusiła zaskoczona magnificencja - ale czy pan profesor się zastanowił, jak po zmianie nazwy będzie brzmiał jej skrót?
Ludzie z okolic Wawelu odznaczają się – twierdzi Leszek Mazan – solidną, rzetelną kindersztubą. Generał Mieczysław Bieniek miał z tym pewne kłopoty, gdy jeździł do NATO w Brukseli. Porządny polski oficer obowiązkowo całuje damę w rękę – krakuerolog zaznacza, że obyczaj ten, zwany po czesku „rukulibam” przyszedł do nas z etykiety hiszpańskiej via Wiedeń. Jednak nikt na świecie nie całuje w rękę pań tak często i z taką gracją, jak krakowianin – nie ustami, proszę zwrócić uwagę, ale całym ciałem. Niech ktoś spróbuje też w Krakowie „nie świadczyć we drzwiach”, jak imć pan Zagłoba nazywał wzajemne przyznawanie sobie prawa pierwszeństwa. Na europejskich salonach to wciąż wszystkich zaskakuje.
- Widać w świecie, że jesteśmy grzeczniejsi, nie tylko wobec panienek, ale i w urzędach czy na boisku sportowym – na słuszność tej tezy Leszek Mazan przytacza pewien wyjątek od reguły.
Jak bowiem wyszperał w annałach Ilustrowanego Kuryera Codziennego (popularnego IKC-a), o ile autor tej informacji nie przesadził, w czasie derbów w Krakowie w 1938 roku, pewien kibic zamordował swoją żonę, bo w osiemdziesiątej dziewiątej minucie meczu spytała, którzy to nasi. Ale niech ktoś pokaże takie miasto na świecie, gdzie w bardzo nerwowej atmosferze współistnieją od dziesięcioleci dwa kluby piłkarskie - Cracovia i Wisła, oddzielone od siebie, na szczęście, Błoniami.
Te i inne historie przypomina sobie krakowski szwejkolog i krakauerolog, Ojciec Chrzestny Złotej Pipy i członek Bractwa Piwnego oraz przewodniczący Rady Błyskotliwych Polskiej Partii Łysych, spacerując po największej łące w środku miasta. Wspomina słynnego przedwojennego felietonistę Zygmunta Nowakowskiego, który umierając w 1956 roku na wygnaniu w Londynie, napisał w testamencie: „Pochowajcie mnie na polu karnym Cracovii, jeszcze po śmierci będę jej bronił!”.
- Jakież to krakowskie – wzrusza się jako kibic tego samego klubu.
Gdy nie ślęczy nad kolejną opowieścią z Krainy Centusiów, to można go spotkać na kawce u Wierzynka, gdzie lubi siąść i popatrzeć na Rynek, na Sukiennice i powspominać krakowską prawdę:
- Któż wypowie twoje piękno, Warszawo prastara, chyba że na Sukiennicach przemówi maszkara.

Jako Honorowy Hejnalista Wieży Mariackiej lubi wysłuchać hejnału, by rozpoznać po melodii, który trębacz gra. Niedawno z Mieczysławem Czumą, przy czynnym współudziale historycznego alchemika, profesora Michała Rożka, znów poruszyli temat, dotąd przez nikogo nieporuszany. Zadali sobie pytanie: Ile w Polsce jest pochowanych serc? I odszukali sto pięćdziesiąt serc, które kiedyś wyjęto z ciał i pochowano oddzielnie w kościołach, kaplicach, ukryto w ołtarzach i ścianach katedr. Serce Chopina, Piłsudskiego, Reymonta, Paderewskiego, piętnastu polskich królów – ich losy to obraz naszej niezwykle poplątanej historii.
Po sadze serc nieustający tropiciel wszystkiego, co z Krakowem związane, zamierza wydać wszelkie utwory muzyczne i literackie, w których pada słowo „Kraków”. Czy ktoś wie na przykład, że istnieje cała operetka, której akcja rozgrywa się w Krakowie pt. „Student żebrak”? Że córka słynnego Tewji Mleczarza ze swej Anatewki zamierzała wyruszyć do miasta z Sukiennicami? Nie? To się dowie od Leszka Mazana.

d39ctij
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d39ctij

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj