Marcelek, narrator * Chwały mojego ojca* i * Zamku mojej matki* ma dopiero jedenaście lat, a już przechodzi swą pierwszą smugę cienia. Coś się kończy, choć także coś się zaczyna…
Dla małego Marcela coroczne wakacje w Bellons były nie tylko czasem nieskrępowanej wolności, ale też inicjacji w męski świat polowań (i zastawiania pułapek), dalekich wędrówek po wzgórzach, chłopięcej przyjaźni ponad społecznymi podziałami, pierwszych prób odpowiedzialności i użytecznej pracy. Wakacje były tak ważne, bo przez resztę roku ten sam budynek w Marsylii, oglądany z jednej strony, był domem z tatą Józefem, a gdy spojrzeć ze strony przeciwnej - szkołą, z tym samym tatą w roli pana Józefa. No, i niedziela różniła się od innych dni, bo wtedy Marcelek, Pawełek i ruda córka woźnej mieli tylko dla siebie całe szkolne podwórko. Mały Marcelek nie miał powodów, aby komukolwiek nie ufać i nie wierzyć słowom, przyjmowanym zawsze za dobrą monetę (choć czytelnik chichotał pod nosem, gdy zza okrągłych zdań dorosłych wyłaziły ambicyjki, snobizmy, grzeszki i dziwactwa).
A teraz, w tomie trzecim, nastał czas tajemnic. Czas fascynacji i odkryć. Zapracowany Lili, miniatura dorosłego rolnika, nie jest już tak interesujący, jak poetyczne dziewczątko z miasta. Nadeszła więc pora pierwszych kłamstewek i uników, odkrywania czaru pijanej absyntem poezji i pierwszych trzepotów zakochanego serca. A w końcu, upadku złudzeń, uwolnienia się spod uroku pięknej okrutnicy, liczącej sobie lat dwanaście. Pora też całkiem dorosłych rozczarowań: gdy wzorem „chwały mojego ojca” mógł nadejść dzień „chwały Marcelka”, proboszczowi akurat zepsuł się aparat fotograficzny…
To już koniec wakacji. Czas na kolejne wtajemniczenie. Renomowane, męskie gimnazjum okazuje się dość odstręczającym, pilnie strzeżonym molochem – labiryntem, w którym nieszczęśni pół-internatowcy (to ci, którym Republika funduje obiady w stołówce) tkwić muszą od ósmej rano do siódmej wieczorem. I sami sobie radzić, nie rzucając się zbytnio belfrom w oczy, bo im bardziej anonimowo, tym bezpieczniej. W opisie nie ma nostalgii ani mgiełki sentymentu: Marcelek, rzucony na głęboką wodę, pozbawiony przywileju bycia synem pana Józefa, ćwiczy strategie przetrwania i mimikry, nie znajdując w tej perfekcyjnie zorganizowanej fabryce edukacyjnej ani prawdziwego mistrza, ani prawdziwego przyjaciela.
Kolejny tom wspomnień Pagnola znowu jest książką raczej dla dorosłych, w których drzemie wewnętrzne dziecko, niż dla samych dzieci, bo jeśli nawet jedenastolatkowie wyedukowani na telewizyjnych serialach wiedzą wszystko i jeszcze trochę o zdradach małżeńskich, to jednak obsadzenie w takim scenariuszu własnych dziadków wydaje się dość ryzykowne…
Miłośnikom fotografii w sepii i łobuzerskiego wdzięku * Bezgrzesznych lat* Makuszyńskiego , oraz wszystkim tym, którzy lubią czytać pomiędzy wierszami, kolejny tom przygód Marcelka serdecznie polecam.