Powtarzanie w tym miejscu spostrzeżeń dotyczących stylu, konstrukcji świata przedstawionego i plastycznej wyobraźni autorki, poczynionych przy okazji recenzowania W ogrodzie nocy, mija się z celem. Po drugi tom Opowieści sieroty czytelnik nieznający pierwszego raczej nie sięgnie. Skupię się zatem na tym, co wyróżnia w Miastach monet i korzeni na tle poprzedniej odsłony cyklu. Strukturalnie nic się nie zmienia – całość podzielona została na dwie główne historie: Księgę burzy (poświęconą „miastu monet”) oraz Księgę popiołu (w której znaczącą rolę odgrywa „miasto korzeni”). Każda z nich składa się z szeregu pomniejszych opowieści. Wyraźnie jednak widać zmianę stylistyki – praktycznie znika humor, nie ma tu nań miejsca, bo drugi tom to właściwie ponury raport z postępującej zagłady. Zwłaszcza klimat Księgi burzy jest przytłaczający, a zawarta w niej historia mocno surrealistyczna, aż do granicy przerysowania. To nowa strona pisarskiej wyobraźni Valente, która, choć nie do końca przypadła mi do
gustu (makabreska tak upiorna, że aż niezbyt przekonująca), potwierdza jej dążenie do nieustannego eksperymentowania, niechęć do zamykania się w granicach wyznaczanych przez konwencję klasycznej baśni. Księga popiołu przynosi nieco lżejszy, choć również fin de siecle’owy, opis artystycznego karnawału w ruinach konającej metropolii. Karnawału mimo wszystko – ostatniej deski ratunku ludzi ( i nieludzi), którzy, poświęciwszy życie rozmaitym odmianom sztuki, lepiej niż inni wyczuwają nieuniknione. Oraz, odmiennie od przeciętnych mieszkańców miasta, odrzucają możliwość ocalenia przez ucieczkę, gdyż żadnego ocalenia w niej nie dostrzegają. Desperacja, która emanuje z każdej zawartej tutaj opowieści, silniej przemówiła do mojej wyobraźni i emocji niż dosłowne potworności części pierwszej.
Choć te również były jedynie bezpośrednim rezultatem wcześniejszych ludzkich występków – do upadku „miasta monet” przyczyniła się niepohamowana chciwość zamieszkujących je kupców, którzy zatracili się w handlu do tego stopnia, że przegapili moment, w którym sprzedali własne dusze, skazując je na wieczne potępienie. „Miasto korzeni” zgubiła chciwość bezmyślna – brak szacunku dla ziemi, jej nieustanna eksploatacja w pogoni za zyskiem. Historie upadku łączy zatem wspólny mianownik właściwego baśniom przesłania – jest nim ostrzeżenie przed każdą odmianą chciwości, brakiem umiaru i refleksji. O ile część pierwsza była poświęcona problemom jednostek, to część druga skupia się raczej na społecznościach. Jak nieszczęśliwym potworom mogliśmy w większości współczuć, tak tym razem nasza sympatia pozostaje po stronie zrujnowanych tytułowych miast, a kara poniesiona przez sprawców tej krzywdy nie budzi sprzeciwu – trudno negować jej zasadność.
Jeśli chodzi o rozwój głównego wątku fabularnego, okazuje się, że dwie pierwsze opowieści były zarazem tymi najistotniejszymi, kolejne zaś stanowią zaledwie ich uzupełnienie. Dlatego też dużo częściej pojawiają się nawiązania do wcześniej przedstawionych historii, w dodatku o wiele czytelniejsze niż w tomie pierwszym. Nie jest to w żadnym razie zarzut, ale jednak ewidentnie całe fabularne „mięso” zaserwowano wcześniej. Nie działa już również z taką mocą magia pierwszego wrażenia – zarówno styl narracji, jak i świat są znane. Pojawia się wręcz na pewnym etapie wrażenie przesytu. Mam tu na myśli entą postać dziwacznego potwora o szlachetnym sercu, przy czym każdy kolejny potwór musi być dziwaczniejszy od poprzedniego. Ostatecznie jednak różnice w poziomie obu tomów nie są zbyt wielkie, Opowieści sieroty to równa, spójna, przepięknie plastyczna historia, której pierwsza odsłona oczarowuje i porywa, a druga ma na celu skłonienie do refleksji. Zakończenie zaś godne jest najwspanialszych (czyli
niejednoznacznych) baśni.