Koniasz. (#2). Na ostrzu noża, tom 2
Tytuł oryginalny | Na ostřích čepelí |
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2007 |
Autorzy | |
Wydawnictwo | |
Seria |
Psy kąsają, karawana jedzie dalej... Ruszyła. Zorganizowana przez Koniasza, najemnika nad najemników. Mistrza w swoim fachu, straceńca o poharatanej duszy i pokrytym bliznami ciele. Jest sprytny, świetnie wyszkolony, wykształcony, inteligentny, skryty. Bezwzględny zabójca i podstępny strateg, a jednocześnie człowiek honoru, w którym domyślać się można całych pokładów wrażliwości. Galerii barwnych postaci dopełniają jego malowniczy kompani i towarzyszące im kobiety. Bo nawet w mocnej męskiej prozie nie może zabraknąć wątków miłosnych. Koniasz podjął się wykonania zadania – zdawałoby się – niewykonalnego, skoro potężny władzą i bogactwem przeciwnik nie zawahał się przed sprzątnięciem z tego świata mocodawcy najemnika. Ma doprowadzić karawanę osadników do nowego świata. Jeśli czytaliście pierwszy tom, wiecie, że ktoś dwoił się i troił by przeszkodzić w przygotowaniu i przeprowadzeniu przedsięwzięcia. I nadal nie ustaje w wysiłkach. Ruszył wyścig z czasem i zdecydowanym na wszystko wrogiem… Ruszyła karawana...
Numer ISBN | 978-83-60505-39-7 |
Wymiary | 125x195 |
Oprawa | miękka |
Liczba stron | 376 |
Język | polski |
Fragment | Rezka niespokojnie przyglądała się koszykowi z sześcioma zakurzonymi jeszcze butelkami wina, które Koniasz wybrał na uroczysty toast. Staranność, z jaką podchodził nawet do tak nieistotnych drobiazgów, zdenerwowała ją. Przyszło jej do głowy, że naprawdę wdała się w interes, z którego może nie wyjść cało. We wspomnieniach wróciła do chwili, kiedy po raz pierwszy zobaczyła Kowalskiego. Prawdopodobnie to wszystko zaczęło się już wtedy. Wystarczyło, że odrzuciłaby jego propozycję i nigdy nie znalazłaby się w takiej sytuacji. A także nigdy nie uciekłaby ze Złotej Magnolii, przypomniała sobie. Może wystarczyłoby, żeby wtedy Kowalski nie spił się do nieprzytomności, a ona się z nim przespała. Pewnie już nigdy by go nie zobaczyła, ponieważ - wykorzystała swoją intuicję - wstydziłby się jej. Konkluzja, do której Rezkę doprowadziła znajomość mężczyzn, rozbawiła dziewczynę. Wydawało jej się to niewiarygodne, ale wiedziała, że to prawda. Uspokojona powróciła do rzeczywistości. Złapała pierwszą butelkę, żeby ją wytrzeć i włożyć do naczynia chłodzącego z lodem, ale zamiast tego zamarła w połowie ruchu. Wpadła na pewien pomysł. Wyciągnęła jeszcze dwie butelki i z wysokości upuściła na ziemię. Trzask rozbitego szkła ściągnął do przygotowalni pomoc kuchenną. - W porządku, posprzątam to sama. - Rezka odgoniła ją gestem. Zgarnęła odłamki na szufelkę i postawiła w kącie tak, żeby każdy zauważył. Pozostałe trzy butelki wyglądały w naczyniu chłodzącym samotnie. To było dokładnie to, czego potrzebowała. Przed siódmą zapłaciła wynajętej służbie, w domu zostawiła tylko dwie kelnerki. Dla pewności posłała je do kuchni. Po raz ostatni sprawdziła zaaranżowane pomieszczenia, czystość kieliszków, jedzenie. Wszystko było w najlepszym porządku. Nawet pedantyczny Keleman nie znalazłby żadnej wady. Już ktoś walił do drzwi. Posłała starego sługę, żeby otworzył, a sama stanęła za zasłoną, aby widzieć, kto przychodzi. Pierwszy przybył hrabia Mardadetti. Tylko że nie towarzyszył mu jeden ochroniarz, lecz dwóch. Rezka przełknęła ślinę, żeby pozbyć się guli strachu w gardle, wygładziła spódnicę i szybko udała się na swoje miejsce. Służący zaprowadził gościa do salonu. Hrabia przywitał Rezkę, jakby rzeczywiście była panią domu. Zawsze tak robił, nawet jeśli w późniejszych godzinach wieczoru niektóre jego propozycje były mocno perwersyjne. Klevi i Giusepe przyszli razem i towarzyszył im tylko jeden zabijaka. Rezce ulżyło. Starała się, żeby goście dobrze się bawili, a ich puchary nigdy nie były puste, i udawało się jej to. Zdawała sobie jednak sprawę, że za chwilę znów spytają o Kelemana i tym razem nie wystarczy jakaś błaha wymówka. Nevym przyszedł ostatni. Rezka nie miała pojęcia, jak dostał się do środka, ponieważ nie pukał. Za nim na korytarzu ujrzała czterech ludzi z ochrony. - Gdzie jest? - warknął Nevym zamiast powitania. Rezka zrozumiała, że hrabia musiał słyszeć o czymś nieprzyjemnym. - Kto? - zapytała i bezradnie wydęła wargi. Nevym szybko się do niej zbliżył, bez ostrzeżenia wymierzył podwójny policzek, aż ją zmiotło z fotela. Rezka poczuła na ustach żelazisty smak krwi. Nie zaczyna się dobrze, przyszło jej do głowy. - Nie rób z siebie idiotki, dziwko! Dobrze wiesz, o kogo pytam. Gdzie jest Keleman? Gorączkowo się zastanawiała. Jeśli się podniesie, Nevym ponownie ją uderzy i znów Rezka upadnie. Jeśli będzie wciąż siedzieć, może ją zakopać na śmierć bezpośrednio na podłodze. Pozostali, co prawda, wydawali się być zdziwieni i zdegustowani, ale wiedziała, że nie ruszyliby nawet palcem, żeby jej pomóc. Ostrożnie wstała. - Gdzie jest?! Mów! Uchyliła się od policzka, opuszczając głowę, lecz ciosu pięścią w brzuch się nie spodziewała. Upadła na kolana, próbując złapać oddech. - Mów albo to z ciebie wybiję! Nevym z wściekłości zaciskał dłonie w pięści. Pozostali goście przyglądali się ze swoich wygodnych foteli z umiarkowanym zdziwieniem. Mardadettiemu, który wypił najwięcej, oczywiście się to podobało. Wszyscy zasługujecie, żeby zdechnąć, pomyślała Rezka z nienawiścią. - To nie będzie się mu podobać. Nie lubi, kiedy bije mnie ktoś inny - wysepleniła specjalnie tak, żeby wyglądało, iż nie ma zęba. Nevym przerwał. Wszyscy wiedzieli, że Keleman w pewien sposób jest do dziewczyny przywiązany. Nawet jeśli czasem dla zabawy ją poniżał przed gośćmi, to nigdy jej nie pożyczał. - Słyszałem, że Kelemanowi coś nie wyszło i muszę z nim porozmawiać. Nigdzie nie mogłem go zastać, dopiero teraz, kiedy nas wszystkich zaprosił do siebie - kontynuował Nevym trochę spokojniej. - Dlaczego go tu nie ma? Rezka wyczuła, że teraz przyszedł ten moment, że miała szansę zyskać trochę czasu. Koniasz, spiesz się, inaczej mnie zatłucze, modliła się w myślach. - Powiedział mi, że ma to być uroczysty wieczór dla uczczenia zakończonego sukcesem przedsięwzięcia. Podobno coś bardzo wyjątkowego. Kelner rozbił trzy butelki wina i Keleman poszedł po nowe. - Przybrała skrzywdzony i gapowaty wyraz twarzy. - Nie kłam! Ma pełną piwnicę, trzy butelki nie mogą wszystkiego zdezorganizować! - Jaka to była marka? - Do rozmowy z zainteresowaniem wmieszał się Klevi. Rezka wiedziała, że ten człowiek podziela namiętność Kelemana do dobrych win. - Nie wiem, nie znam się na tym, może pan popatrzeć w przygotowalni - jęknęła. Poszli za Rezką wszyscy. Nevym tuż za nią, jakby się bał, że spróbuje mu uciec. Klevi zajrzał do naczynia chłodzącego i cmoknął z uznaniem. - Chablis ze zbiorów sprzed dwunastu lat. To był wyśmienity rok. Kelnera należałoby wybatożyć. Jeśli Keleman zdoła jeszcze teraz zdobyć kolejne trzy butelki, ma o wiele lepsze kontakty niż myślałem. Wróćmy do salonu, panowie. Dzisiejszego wieczoru nasze podniebienia powinny dostać coś delikatnego. Takie wino na to zasługuje. Co też nasza droga gospodyni może nam zaproponować? Zaoferował Rezce ramię i z kurtuazją wyprowadził z pomieszczenia. Rezka wiedziała, że ten człowiek nie rzuca słów o batożeniu na wiatr. Kiedyś handlował niewolnikami, i sam Keleman twierdził, że osobiście zakatował kilku ludzi. Koniasz, na miłość boską, przyjdź już! - życzyła sobie w duchu. Cichy chrobot usłyszała tylko ona, na dźwięk metalu szurającego o kamień zwrócili uwagę jedynie niektórzy, lecz przekleństwo strażnika usłyszeli już wszyscy. Potem stało się wiele rzeczy naraz. Starała się uciec chyłkiem po schodach na górne piętro, ale Nevym był szybszy i chwycił ją za ramię. - Ty tu zostaniesz! - Kusza, rzuć mi tę kuszę! - krzyknął do niego Mardadetti. Mężczyzna posłuchał. - To zasadzka! Znikamy stąd! Tylnym wyjściem! - rozkazał Nevym. Jednocześnie z przygotowalni wbiegło do środka dwóch kolejnych ochroniarzy, jeden z krwawą szramą na twarzy. - Uciekł na piętro! - wrzasnął. - Kto to, do cholery, jest? - chrypiał Giusepe, ale Nevym już popychał przed sobą Rezkę na zewnątrz salonu. Dziewczyna kątem oka ujrzała ruch za sobą i odwróciła się. Nevym też to zauważył. - Tam! - syknął. Koniasz skoczył z półpiętra aż na dół i wylądował w głębokim przysiadzie, w prawej ręce trzymał miecz, drugą miał pustą, żołnierz przy drzwiach do przygotowalni przewrócił się z nożem w gardle. - Zdejmijcie go! Jest sam! - ktoś krzyknął. Rezka spróbowała wyrwać się z uścisku Nevyma, lecz ten trzymał ją przed sobą jak tarczę. Klevi wyciągał swój ozdobny mieczyk i zanim sobie uświadomił, jaką głupotę popełniał, upadł na ziemię ze szramą przez pierś. Koniasz w obrocie chciał się opędzić od Mardadettiego, ale stary hrabia wykręcił się półprzysiadem, jego kusza szczęknęła, miecz Koniasza zabrzęczał na podłodze, prawą rękę miał przestrzeloną w ramieniu, strzała została w ranie. - Nie ma broni! Skończcie z nim! - wydzierał się Nevym. Dwaj strażnicy z mieczami utorowali sobie drogę przez ogólne zamieszanie. Koniasz cofnął się do ściany, miał puste ręce. Rezka z desperacją szukała czegoś, czym mogłaby mu pomóc. Na podręcznym stoliku obok niej stał tylko antyczny wazon z różowej porcelany. Hrabia Mardadetti założył do kuszy rezerwową strzałę z kolby. Ochroniarze byli zaledwie trzy kroki od Koniasza. Ten, zamiast uciec przez drzwi, przemknął się koło Giusepe, lewym sierpowym w brodę rzucił go prześladowcom pod nogi i ze ściany za sobą zdjął dwie kusze. Kiedy się poruszył, ze zranionego ramienia trysnął mu krótki strumień czerwonej krwi. Wystrzelił z biodra z obu broni naraz, strażnicy skończyli na podłodze ze strzałami w brzuchu. Mardadetti podniósł kuszę i starannie wymierzył, Rezka chwyciła wazon i z całej siły cisnęła nim w hrabiego. Giusepe ze sztyletem w ręku rzucił się na Koniasza. Porcelana roztrzaskała się o łysą potylicę hrabiego, brzęknęła kusza, Giusepe krzyknął, Rezka skoczyła do przodu i rozpłaszczyła się na podłodze. Zapanowała cisza. Dziewczyna ostrożnie podniosła głowę i rozejrzała się. W pomieszczeniu oprócz niej przy życiu zostały tylko dwie osoby - Koniasz i Nevym. Obaj mężczyźni uważnie się sobie przyglądali, ona leżała między nimi. Nie odważyła się nawet drgnąć. Nevym obserwował przeciwnika i szacował swoje szanse. Zabijaka był oczywiście zraniony w paru miejscach, w lewym ramieniu miał wciąż wbitą strzałę, materiał spodni na prawym udzie przesiąkał krwią. Wyglądało jednak, że tych ran nawet nie zauważał. Nevym nie był żołnierzem, był intrygant, dworzaninem i szpiegiem. Doświadczenie go nauczyło, że więcej niż siłą da się zyskać przebiegłymi pertraktacjami, podstępem, czasem też sprytnymi kompromisami. - Zawrzemy transakcję? - zaproponował pytająco. Oczy mężczyzny pozostały obojętne, utkwione w wyimaginowany punkt gdzieś na piersi Nevyma. Mimo to odpowiedział: - Może. Co proponujesz? Nevym przestąpił z nogi na nogę, w lewej ręce trzymał sztylet. Wydawało mu się, że rękojeść pali go w dłoń. Klevi z prawej strony poranionego Koniasza lekko się poruszył. Nevym wstrzymał oddech i zaczął grać na zwłokę. Miał nadzieję, że ten kupiecki baran nie będzie kolaborował i spróbuje dostać zabijakę od tyłu. Ta mała dziwka na szczęście nic nie zauważyła. - Cokolwiek będziesz chciał, a ja będę w stanie ci to dać. - Chcę wiedzieć, dla kogo pracowaliście, kto wynajął Duna, kto ma na sumieniu sprawę z wąglikiem. Nevym zmrużył oczy. Może plan Kelemana w końcu wypalił? - pomyślał. Może sytuacja nie była taka zła, jak się obawiał? Teraz musiał tylko pozbyć się tego chudego zabijaki i wszystko będzie jak dawniej. Może nawet lepiej. Klevi podniósł głowę, wydawało się, że nasłuchuje. Rusz się, weź się w garść, ty kupiecki tchórzu, zachęcał go w duchu Nevym. Wystarczy jeden cios w plecy, facet już goni resztkami sił. - Kiedy to zdradzę, pozwolisz mi iść? - zapytał Nevym. Koniasz skinął. - Pracujemy dla cesarza. My wszyscy, którzy tutaj byliśmy. - Nevym rozejrzał się dokoła. - Oprócz Kelemana. On pracuje sam, ale czasem bierze od nas zamówienia. Te najbrudniejsze. Dostaliśmy rozkaz, żeby zniszczyć karawanę Masnera za każdą cenę, jednak jakoś nam się nie udawało. Przypuszczam, że za naszymi niepowodzeniami stoisz ty. Nevym zamilknął w krasomówczej pauzie, ale Koniasz nie reagował. Klevi pomału przyciągał ręce do tułowia, żeby jak najszybciej się podnieść. Nevym ucieszył się w duchu. Wyglądało na to, że się uda. - Kontynuuj - zachęcił go Koniasz. Nevym skinął głową. - Keleman brał prace ze wszystkich stron i ktoś mu zaproponował piękną paczuszkę za zyskanie dowództwa nad karawaną. Tylko że w tym czasie zainkasował już zaliczkę od cesarza, dokładnie mówiąc od Giusepe. Za trzydziestoprocentową prowizję z jego honorarium, dałem Kelemanowi namiar na Duna, agenta cesarza do spraw zbrojnych. Zgodnie z nowym planem miał przejąć karawanę a później ją przekazać trzeciej stronie. - A potem? - zapytał Koniasz spokojnie, jakby wcale go to nie interesowało. - A potem miał zaatakować wąglikiem. Mardadetti kiedyś handlował bydłem i miał wystarczająco dużo kontaktów, żeby od rzeźników kupić cztery chore sztuki. Ja załatwiłem transport na miejsce, a Keleman resztę. Klevi był już przygotowany, Nevym poznał to po dłoni kurczowo opierającej się o podłogę. Teraz! - krzyknął w duchu. Handlarz jakby go usłyszał, błyskawicznie się podniósł, ale zamiast zaatakować, uciekł przez drzwi. Koniasz szarpnął się w kierunku kuszy, która leżała obok Rezki na ziemi. Dziewczyna bez wahania mu ją rzuciła. Chwycił ją zranioną ręką, napiął ramiona z brązu, potem jednym ruchem wyciągnął strzałę z rany w ramieniu i założył na kuszę. Nevym nie odważył się nawet poruszyć. Wydawało mu się, że chudy mężczyzna nie jest w ogóle człowiekiem. Klevi przebiegł już prawie cały trawnik. Zbyt duża odległość dla małej kuszy, chciał krzyknąć Nevym. Koniasz wystrzelił wysokim łukiem. Nevym wyciągał szyję, żeby jak najlepiej widzieć przez okno. W ciemności na zewnątrz nie dojrzał strzały, usłyszał tylko stłumiony trzask i zaraz potem odgłos, gdy Klevi osunął się na trawę. - Powiedziałem już wszystko - wybełkotał Nevym nerwowo. - Wiem. Koniasz upuścił kuszę na ziemię. Broń metalicznie zachrzęściła. - Mogę iść? Nevym dopiero teraz zaczął się naprawdę bać. Nie był pewny, czy jego negocjacje na coś się zdały. Koniasz kiwnął głową, prawą rękę położył na sprzączce paska. Rezka prawie nie zauważyła tego ruchu, było to tylko drgnięcie nadgarstka. Nevym zacharczał, chwycił się za szyję i przewrócił w tył. Kiedy jego ręce osłabły, Rezka zobaczyła, że w gardło ma wbitą gwiazdę do rzucania z czarnego metalu. Ze zdziwieniem i gniewem popatrzyła na Koniasza. - Powiedział pan, że może iść, że go pan zostawi! - Wiem, ale czasem kłamię - odpowiedział prawie smutno. |
Podziel się opinią
Komentarze