Norweski dziennik. (#2). Obce ścieżki
Forma wydania | Książka |
Rok wydania | 2006 |
Autorzy | |
Wydawnictwo |
Jak pamiętamy z części pierwszej Norweskiego Dziennika Paweł Koćko (lub jak kto woli Tomasz Paczenko) nie mógł narzekać na wakacyjną nudę. I tym razem Pilipiuk nie oszczędza swojego bohatera (bo przecież bohaterzy są po to, by ich doświadczać na różne sposoby, ku uciesze czytelników). Nie dość, że chłopak musi się ciągle ukrywać, to nadal nie wie zbyt wiele o swojej tożsamości. Wciąż poszukuje odpowiedzi na pytania: kto podjął się pewnego szalonego eksperymentu genetycznego, jak rozumieć niepokojące sny, nawiedzające chłopaka? Jakby tego jeszcze było mało, nie zawsze wiadomo, kto szpieg, a kto przyjaciel... Z tą powieścią czas nabiera innego znaczenia, a świetnie poprowadzona akcja przykuwa uwagę do ostatniej strony. Pilipiuk coraz więcej wyjaśnia, ale też stawia nowe znaki zapytania na drodze swoich bohaterów. Nad głową bohatera przetoczy się niejedna poważna burza. Na szczęście, czasem i słońce nieśmiało wyjrzy zza chmur.
Numer ISBN | 978-83-89011-99-2 |
Wymiary | 125x195 |
Oprawa | miękka |
Język | polski |
Fragment | Odbezpieczyłem broń, podrzuciłem do ramienia i puściłem krótką serię. W portrecie powstało kilka dziur, część nawet w piersi. Niektóre kule poszły obok i potrzaskały ścianę. Ostatnie uszkodziły sufit. - Nieźle jak na pierwszy raz, ja w twoim wieku strzelałem gorzej. Złapał rewolwer i wypalił dwa razy, prawie nie celując. W portrecie zamiast oczu pojawiły się dwa otwory. Bawiliśmy się jeszcze przez jakąś godzinę, posługując się rozmaitą bronią. - Powinieneś się nauczyć dobrze strzelać - powiedział. - To się przydaje, nawet jeśli nie chcesz w przyszłości zostać snajperem. Pomyślimy o tym. Nie byłem o tym zupełnie przekonany, ale przez grzeczność milczałem. Może i miał rację. Tyle jest zła na świecie... Trzeba się bronić. - Słyszałem, hrabio... - Tak? - Maciek wspominał coś o tym, jak uciekaliście po dachach wzdłuż Otwockiej, ostrzeliwując się w biegu. - Och, nie przypominaj mi. Mam lęk wysokości. On i lęk wysokości. - Martwi mnie ten Mikołaj... - zacząłem - Mnie też martwi, a teraz powiedzmy sobie, dlaczego. - No cóż, trudno mu będzie. Zostawił tam dziewczynę... Nie jest przyzwyczajony do takiego życia, choć na pewno mu się spodoba. Dlaczego wy się martwicie? - O dziewczynę możesz być spokojny. Pracuję nad tym, choć książę nie będzie pewnie kontent... A w każdym razie nie do końca. Bardziej martwię się, czy nie popełniliśmy błędu. - Badanie genetyczne... - Owszem. Badanie genetyczne przemawia na jego korzyść, a księcia Henryka - zaśmiał się ze swojego dowcipu. - Księcia Henry'ego nie można przekupić. - Czy ktoś próbował? - Oczywiście. Sygnalizował naszej służbie bezpieczeństwa, mamy taki jakby kontrwywiad, dwie próby. Raz Ruscy chcieli wykorzystać jego wiedzę w jakichś, zapewne zbrodniczych, celach, później Arabowie obiecywali mu ponad milion dolarów w zamian za pracę dla nich. - Jest aż tak dobry? - Jeszcze lepszy. Pochłonął w ciągu roku wszystkie najnowsze prace z dziedziny genetyki, coś około sześciuset tomów. Biegła znajomość niemieckiego, francuskiego, japońskiego i angielskiego była mu bardzo pomocna. Potem zabrał się za sporządzanie własnej mapy ludzkich genów. Dość oryginalną metodą. Od czasu do czasu rodzą się dzieci z ciężkimi wadami, są to z reguły przypadki letalne. Nawiązał kontakty z kilkuset szpitalami i klinikami położniczymi. Gdy pojawia się taki przypadek, robią USG lub sekcję i przysyłają mu próbki tkanki, a on analizuje to na komputerze i jeśli są jakieś uszkodzenia DNA, to na drodze eliminacji może wnioskować, który gen jest za co odpowiedzialny... Tak mi to kiedyś wytłumaczył dodając, że jest to wulgaryzacja zagadnienia, ale z grubsza oddaje metodę pracy. Na razie poważni genetycy, z którymi koresponduje, są nim zachwyceni. My zaś wykorzystujemy go do różnych naszych przyziemnych celów. - Mieszka w Tromso? - Tak. Jego ojciec został tam zesłany przed ponad dwudziestu laty z wyroku księcia Igora Orłowa. Nie dopełnił względów bezpieczeństwa w czasie jakiejś misji w Rosji i przez niego zginął nasz informator. Zesłanie jest bezterminowe, z tym że przez pierwsze dziesięć lat pracował przy ścince drzewa, teraz nieco rozluźniono mu... jakby to po polsku powiedzieć... no nie da rady. Reżim. Może oddalać się z miasta, jeśli czas jego podróży nie przekracza dwu tygodni, a w ciągu roku może poza miejscem zamieszkania spędzić maksimum dwa miesiące. Oczywiście jego syna te ograniczenia nie dotyczą... - Wybaczcie, hrabio, mówiliśmy o Mikołaju... - Zagadałem się. Tak więc wyniki genetyczne dają nam jedynie pewność co do jego pochodzenia. Tymczasem nie wiadomo, jak jest z jego umysłem. - To znaczy? - Pranie mózgu, hipnoza, sugestia posthipnotyczna, cholera wie, co jeszcze. Mogli mu zrobić pranie mózgu. Jak gdyby wdrukować coś w psychikę. - Na przykład? - Był taki przypadek, przed kilku laty... Złapali pewnego emigranta i wywieźli do Moskwy. Maltretowali go przez pół roku. Gdy wrócił, miał luki w pamięci na całe tygodnie. Uratował nas przypadek. W jakiś sposób wpisali mu w podświadomość rozkaz zabicia księcia Sergieja. Polecenie uaktywniało się pod wpływem woni odpowiedniej kompozycji wód kolońskich. Całe szczęście ochrona zareagowała błyskawicznie. Udało się obezwładnić napastnika... Nasi psycholodzy potrzebowali dwu lat, aby go wyciągnąć z tego szaleństwa. - Mikołaj może być tak zaprogramowany? - Nie sądzę, ale nie da się tego wykluczyć. - Wyczuwam w nim jakiś fałsz. - Zmarszczyłem brwi. - Jak gdyby chciał coś zataić. Jakby pragnął być szczery i jednocześnie bał się tego, czego możemy się o nim dowiedzieć... Kiwnął głową. - Nie podoba mi się w tym wszystkim jedno - mruknął. - Mówcie, hrabio. - Kimkolwiek jest, na pewno nie spędził ostatnich lat życia w domu dziecka w Pskowie. Widzisz, gdy poszedłem z nim porozmawiać... To głupio zabrzmi, ale będąc blisko niego nie czułeś lekkiego swędzenia na skórze? - Jakby mrówki chodziły po opuszkach palców? - Właśnie. - Co to za objaw? - Tak ludzie... istoty naszego gatunku reagują na promieniowanie. Gwizdnąłem przez zęby. - Oczywiście mogłem się mylić, dlatego później poszedł tam Zuriko z dozymetrem w kieszeni. Jeśli faktycznie rok temu był w Dolonie, to dawka promieniowania, którą otrzymał... Gdyby nadal było go tyle, musiałby tam umrzeć. Wtedy, rok temu. - Może wyjątkowa odporność. - Nie, Tomaszu. Jego ciało dosłownie świeci. Takie stężenie wskazuje na kilkuletni kontakt ze skażeniem. Jadł zatrute pożywienie, pił pomineralnioną wodę... Przepraszam, usterka językowa. Wodę, która zawierała izotopy sztucznego pochodzenia. Organizm czyści się stopniowo, wyrzuca to draństwo na zewnątrz, jak gdyby ciało wiedziało, że nam szkodzą. - Jeśli ten proces zachodzi u niego... - Ostatni kontakt z substancją promieniotwórczą musiał mieć nie dalej niż dwa - trzy miesiące temu. Chyba, że radiacja pochodzi od strontu. - Wybaczcie, hrabio, ale jestem zupełnym ignorantem. - Stront odkłada się w kościach zamiast wapnia. Co gorsza, pozostanie tam przez najbliższe osiemdziesiąt tysięcy lat. Na razie trzeba będzie stwierdzić, jaki to rodzaj promieniowania. Stront posiada dość charakterystyczne widmo. Poza tym nasz przyjaciel zna norweski, z czym starannie się kryje. Wieczorem spostrzegłem, jak parę razy usiłował łowić strzępki rozmów w tym języku. Sądzę, że matka nauczyła go w dzieciństwie. Pewnie dużo zapomniał, ale zna go lepiej, niż nam się wydaje. Nie da się też wykluczyć, że nauczyli go ci, którzy go przysłali. Nie powinienem z tobą o tym rozmawiać, jesteś jeszcze za młody, by babrać się w naszych brudach. - Zabijecie go? - Na wszelki wypadek? - Uśmiechnął się zimno. - Nie. To mimo wszystko Orłow. No, prawie Orłow, po kądzieli. Jeśli go nasłali, udajemy, że kupiliśmy to, co mówił. Obserwacja, oczywiście dyskretna, może przynieść wiele ciekawych danych. Wiemy, że KGB ma w wiosce swoich informatorów. Zobaczymy, z kim będzie się spotykał. Może coś z tego wyniknie. W każdym razie traktuj go jak przyjaciela. Nie ma gwarancji, że go nasłali, może rzeczywiście sam uciekł. Co ma być, to będzie. |
Podziel się opinią
Komentarze