Rewolucja na talerzu
Jak pisze von Bremzen rewolucja bolszewicka, prócz rzezi uzasadnianych górnolotnymi ideami, przyniosła powszechne poczucie, że jedzenie jest kwestią nieustannej niepewności i stanowi surowe narzędzie kontroli polityczno-społecznej. Nawet sam Lenin, lubujący się w czerstwym chlebie i słabej herbacie, spróbowawszy zupy śledziowej i kleistej kaszy jaglanej w stołówce na Kremlu zażądał dochodzenia. Nie mógł się nadziwić, jakim prawem w tak zacnym miejscu można serwować takie pomyje. Wyniki śledztwa były równie zdumiewające, co trywialne: otóż kucharze nie umieli gotować.
Najtęższe bolszewickie głowy zaczęły się wówczas zastanawiać, cóż może być tego powodem. I tu wyjaśnienie okazało się mało skomplikowane. Przedwojenni kucharze zostali wyrzuceni z pracy jako element nieprawomyślny i relikt plugawych, carskich czasów. Tymczasem nowi, przyjęci w ramach szczytnej polityki reorganizacji siły roboczej, w gorszych czasach piastowali zawody dość odległe od mistrzów kuchni. Stąd też jakość potraw była w pełni adekwatna do ich umiejętności.