Andrusa uwielbiam za to, że ma zawód jaki ma, że będąc dziennikarzem i konferansjerem musi wciąż się taplać w polskiej szarzyźnie, a mimo to pozostaje kolorowy. Ma kolor czerwony dla zakochanych, kolor zielony, bo wciąż jest nadzieja i ten niebieski, bo można leżeć pod niebieskim niebem i wierzyć, że będzie dobrze, gdy się go czyta/słucha. Uwielbiam go też oczywiście za Blog osławiony między niewiastami , a już szczególnym uwielbieniem darzę go za wiersz/piosenkę „Piłem w Spale, spałem w Pile” (kto umie powiedzieć to szybko dziesięć razy, nie myląc spania z piciem?). Teraz do talii mocnych andrusowych asów dokładam Bzdurki czyli bajki dla dzieci i innych.
Osiem historyjek, które właściwie zawdzięczamy Czerwonemu Kapturkowi. Bo Czerwony Kapturek, który wyszedł za Pana Leśniczego w zielonej czapce i zmienił nazwisko na Żona Zielonej Czapki, napisał do Andrusa list.* W liście tym prosi, żeby Andrus udzielił pomocy wszystkim bohaterom światowych bajek.* Bo według Żony Zielonej Czapki bajki nie dzieją się raz – dzieją się za każdym razem, gdy ktoś je czyta, ogląda, słucha. Co dzień więc kilkadziesiąt, kilkaset, kilka tysięcy razy Czerwony Kapturek wyskakuje z brzucha wilka, Jaś i Małgosia gubią się w lesie, a Pinokiowi rośnie nos. Więc były Czerwony Kapturek prosi Andrusa, żeby ten szybko wymyślił nowe bajki, żeby trochę odciążyć bohaterów tych starych, żeby dać wytchnienia, trochę zasłużonej emerytury, trochę życia jakiegoś rodzinnego...
Andrus w swoje siły co prawda nie wierzy do końca, bo twierdzi, że jest na tyle duży, że nie wchodzi już do każdej kałuży i przez to nie do końca chyba umie wymyślać bajki... Ale to czysta kokieteria! Andrus jest w tym świetny i już niedługo ktoś napisze kolejny list, może do Bałtroczyka, żeby pisał nowe bajki, bo...
...smoki z bajki o smokach co dzień muszą palić, a to przecież szkodzi na zdrowie (i cerę).
...rzodkiewkowa królewna ma już dość rozgrywania wciąż tego samego konkursu na jej męża, w której kandydaci muszą zrobić coś zadziwiającego z rzodkiewki – ile razy można zakładać te same rzodkiewkowe kolczyki?
...dentysta, którego boli ząb wyje z bólu co dzień po kilka razy, a do tego mały Franek, który chce go wyleczyć, coraz bardziej się na nim wyżywa.
...niedźwiedź, który nie może spać w zimie, bo w lesie jest hałas, jest już naprawdę zmęczony oczekiwaniem na nadchodzący sen i nie ma ochoty kolejny raz oglądać „Synów Wielkiej Niedźwiedzicy” albo czytać „Niedźwiedziej przysługi”
...dziadek ma już naprawdę dość nauczania zwierząt języków i chciałby w końcu przejść na emeryturę, którą pogardził, gdy mu proponowali.
...ciotka Grzechotka i wujek Zepsujek mają już dość ciągłych odwiedzin dwudziestu siedmiu siostrzenic i bratanków i wymieniania ich imion przy każdej jednej okazji, gdy muszą się wszyscy zebrać w jednym miejscu
...kura, która pisała pazurem ma już bardzo tępy pazur, a kogut, który go ostrzy ma już bardzo tępe ostrze.
...a Kręcinos i Wiericpięta nie mają ochoty po raz tysiąc pięćset trzynasty iść na dyskotekę do biblioteki, mimo że poznali tam swoje przyszłe żony i w sumie dobrze się bawili.
Te bajki są dla każdego – banał, ale w tym przypadku to prawda. Bo Andrus jak zwykle bawi się słowem, jak zwykle szelmowsko przymruża oko i między wierszami podaje zjadliwą i nieco satyryczna prawdę o świecie.Na powierzchni są bajki, które możemy czytać pięciolatkom. I będą doskonale rozumieć, że rzodkiewkowa królewna musi mieć przecież męża. Ale ja, mając lat trochę więcej niż pięć (ale wciąż będąc dziecinna w pewnym zakresie) śmiałam się do rozpuku z królewny Sandry Jolanty Jolanty (Sandra dano jej, bo takie wtedy było modne, a Jolanta Jolanta to już imiona po córkach karczmarzowych, które wprowadzały Sandrę w tajniki miłosnej sztuki uwodzenia)
, która była właścicielką połowy sąsiedniego królestwa, które tata król kupił jej za pół ceny, żeby miała gdzie mieszkać, gdy pójdzie na studia.
Albo z Dzidka Niejadka, który lubił jeść, ale nie lubił jeździć.
Fascynujące są też morały – do każdej bajki jeden, które głoszą, że „warto myć zęby i oglądać dobranocki”, albo „że w życiu każdego ważni są przyjaciele, z którymi można się spotkać przy szklance miodu i się poskarżyć, wyżalić, ponarzekać. Nawet gdyby nie umieli poradzić, ważne żeby wiedzieć, że są i chcą pomóc. Że jest ktoś do kogo można wysłać wiadomość 'Dzisiaj o dziewiątej u Lisicy', a on na pewno przyjdzie”.
Wszystko w tej książce jest bardzo andrusowe – nie zabrakło wierszyków, które autor układa na zawołanie i na poczekaniu. Nie zabrakło też Bałtroczyka, który razem z Andrusem przeczytali bajki na płycie – tak, żeby nie być pewnym od czego zacząć – od słuchania, czy od czytania i żeby najlepiej trochę chodzić ze słuchawkami w uszach, a trochę z nosem w książce.
Jedynym mankamentem wydają mi się ilustracje, które do mnie nie przemówiły. Niby wpisują się w konwencję bajek Andrusa, bo niby są śmieszne, ale tylko niby – mnie nie zachwyciły, nie oddały do końca ironicznego nastroju tych bzdurek, nie stworzyły tła, dzięki któremu lepiej się czyta książkę – były dla mnie trochę przeszkadzajkami – no może prócz okładki, która akurat genialnie oddaje ducha lektury i ducha Andrusowo-Bałtroczykowego. A co do okładki jeszcze, to nie przypadkiem tytuł jest tak sprytnie tam podany – tak, jakby chodziło o każdego jednego człowieka, co ma w sobie dziecko, co nie zapomniał jak się śmiać, co wciąż jest dzieciinny... I wcale nie wierzę, że Andrus omija kałuże – ja w każdym razie chętnie po nich skaczę.