Obserwując bliźnich, możemy dojść do wniosku, że człowiek jest istotą wiecznie niezadowoloną i pragnącą czegoś innego niż akurat ma. Niejeden z nas marzy o odniesieniu sukcesu w jakiejś dziedzinie twórczej. Ale wielu z tych, którzy taki sukces odnieśli, wolałoby z kolei, żeby nic takiego w ich życiu się nie zdarzyło. A to dlatego, że stali się poniekąd niewolnikami tego sukcesu. Ich pomysł chwycił, został życzliwie przyjęty i doceniony przez odbiorców. I ci odbiorcy, na równi z wydawcami czy menedżerami, wytwarzają presję na twórcę, żeby dostarczał im kolejnych porcji swoich „produkcji”, najlepiej będących kontynuacją tego, co już im się spodobało. Nie obchodzą ich osobiste zainteresowania i preferencje samego artysty, oni chcą wciąż więcej i więcej tego, co lubią. Mijają kolejne lata, a po dwudziestu-trzydziestu sukces może stać się naprawdę ciężkim brzemieniem.
Być może takie doświadczenia nie są obce Jeanowi Van Hamme, belgijskiemu scenarzyście komiksowemu (realizującemu się też w innych dziedzinach operowania słowem), który niedawno obchodził swoje siedemdziesiąte urodziny. W naszym kraju znany jest najbardziej jako współautor serii fantastycznej Thorgal, tworzonej wspólnie z Grzegorzem Rosińskim (29 tomów w latach 1977-2006) i sensacyjnej XIII, rysowanej przez Williama Vance’a (19 tomów w latach 1984-2007). Ku zgrozie fanów na całym świecie, i jeszcze większej zgrozie wydawców, Van Hamme po 40 latach pracy twórczej postanowił przejść na emeryturę. Co zaowocowało nie tylko wybraniem się przez niego w podróż dookoła świata, ale również zaprzestaniem pisania scenariuszy kilku serii. Jeśli chodzi o Thorgala, to pałeczkę po nim z powodzeniem przejął Yves Sente. Natomiast „rozwód” autora z XIII ostatecznie okazał się niecałkowity. Na usilne prośby wydawcy, Van Hamme postanowił patronować projektowi, w ramach którego inni scenarzyści i rysownicy przedstawialiby
w osobnych albumach jedną z drugoplanowych postaci serii. Pierwszym z komiksów opublikowanych w ramach tego projektu jest właśnie Mangusta. Przypomnijmy, że podstawowa seria opowiada o przygodach tajemniczego agenta specjalnego, cierpiącego na amnezję pourazową. Bohater krok po kroku odtwarza swoją przeszłość, której konsekwencje co chwila zmuszają go do podjęcia zdecydowanej walki o przeżycie. Nie tylko więc odnalezienie własnej tożsamości spędza mu sen z powiek. Przyczyniając się do ujawnienia spisku, mającego na celu zamordowanie prezydenta Stanów Zjednoczonych i wprowadzenie w kraju prawicowej dyktatury, naraził się wielu wpływowym osobom. Ścigany przez pozostające na ich usługach tajne służby i zawodowych zabójców, musi wykazywać się maksimum sprytu, pomysłowości i stalowych nerwów. Jeden z czyhających na życie Trzynastego złoczyńców nosi miano Mangusty. Poświęcony tej postaci album opowiada zaś o tym, jak ze spokojnego czeladnika stolarskiego stał się on bezduszną maszyną do zabijania.
Historia zaczyna się w powojennym Berlinie, w którym przyszły Mangusta mieszka wraz z przybranym ojcem. Rozprawienie się przez tajemniczego Hansa z wymuszającymi haracz radzieckimi sołdatami robi na chłopaku wielkie wrażenie i niejako wyznacza jego dalszą drogę życiową. Po latach, już na emigracji w Ameryce, młodzieniec odszukuje Hansa i zostaje jego uczniem w morderczym fachu. Opowieść Meyera i Dorisona w przekonujący sposób pokazuje kolejne etapy „kariery” Mangusty – jego motywacje, wątpliwości, emocje, kształtowanie się charakteru. Autorzy wiarygodnie nakreślili okoliczności, które doprowadziły do tego, że dla całkiem zwyczajnego człowieka wejście na ścieżkę zbrodni stało się nieuchronne. Mangusta z ofiary przemocy stał się katem dla innych. Ale sam również cierpi z powodu wykonywanego „zawodu”. Ceną, którą za to płaci, jest nie tylko bezpośrednie narażanie życia podczas akcji, ale również samotność, odrzucenie, poczucie zagrożenia, ciągłe ukrywanie się, zmiana tożsamości i miejsc zamieszkania. Z
pełną odpowiedzialnością można stwierdzić, że album Meyera i Dorisona w niczym nie ustępuje tym tworzonym wcześniej w ramach głównej serii. Zresztą zaakceptował go do druku nie kto inny, a sam Van Hamme. Już samo to daje gwarancję, że będziemy mieli do czynienia z rozrywką daleką od banału, pasjonującą i w atrakcyjnej wizualnie formule.