Zdemaskowany
Philby musiał więc się tylko przyczaić, utrzymywać dawne znajomości i liczyć na to, że jego przyjaciele mu pomogą. Poskutkowało, w październiku 1955 roku doczekał się oficjalnego oczyszczenia z zarzutów. Prowadzący śledztwo Harold Macmillan twierdził publicznie, iż nie istnieją żadne przesłanki by uważać Philby'ego za zdrajcę. Najcenniejszy agent KGB mógł wrócić do służby.
Ostatnia potyczka z Philbym rozegrała się w Bejrucie. Kim trafił tam jako korespondent gazet "The Observer" i "The Economist", ale w rzeczywistości zbierał informacje dla MI6, licząc na to, że znów zyska zaufanie Brytyjczyków. W tym czasie, po raz pierwszy od 1939 roku, obudziły się w nim wątpliwości co do swojej misji. Obserwując tłumienie węgierskiego powstania z 1956 roku, Kim Philby zadawał sobie pytanie, czy na pewno przysiągł wierność właściwym ludziom. Być może właśnie z powodu tych wątpliwości nie był już tak ambitny jak wcześniej. Owszem, pracował dla MI6 i donosił KGB, ale nie pchał się na pierwszą linię frontu.
Wydał go inny podwójny agent - Anatolij Golicyn (poprzednie zdjęcie). Ten major KGB przeszedł na stronę wroga w 1961 roku, by następnie, po ucieczce do USA, powoli wyprzedawać tajemnice. Potwierdził on podejrzenia, jakie wobec Philby'ego żywił Dick White, nowy szef MI6. By zdemaskować superszpiega, wysłano do Bejrutu jego przyjaciela, Nicholasa Elliota. To właśnie on usłyszał od Philby'ego słynne zdanie: "Tak sądziłem, że to będziesz ty".
(na zdjęciu: pamiątki po Kimie Philbym wystawione w muzeum w Moskwie)