Ucieczka z Bejrutu
Kiedy Burgess i Maclean uciekli do Moskwy jasne stało się, że ktoś im musiał pomagać. Głównym podejrzanym został Philby. Wytrawny szpieg nie spanikował jednak i nie uciekł jak jego kompani. Zamiast tego jeszcze głębiej zanurzył się w niebezpiecznej, dwuznacznej rozgrywce. Udało mu się wymanewrować śledczych i uniknąć oskarżenia. Poproszono go jednak by złożył rezygnację. Nim odszedł, dostał od MI6 sowitą odprawę.
Philby był wybitny w odgrywaniu swojej roli. Pomimo odejścia z MI6 zachował wiele znajomości. Wielu dawnych przyjaciół z wywiadu nie wierzyło w jego zdradę. Przecież był jednym z nich, dżentelmenów-szpiegów. Skoro więc dawał słowo, że nie zdradził, dlaczego miałoby być inaczej?
Takie podejście było typowe dla brytyjskiego wywiadu. Jak dowodzi Gordon Corera w latach 50. Brytyjczycy wciąż żyli w cieniu swojej dawnej, kolonialnej potęgi. Przekonani o własnej wyższości oficerowie MI6 ufali sobie na słowo, a stosunki towarzyskie były często ważniejsze niż profesjonalizm. Co gorsza, w MI6 wszyscy się znali i lubili. "Ojcowie werbowali synów, oficerowie żenili się z sekretarkami (...). Nie przywiązywano więc zbyt wielkiej wagi do zachowania zasad bezpieczeństwa." "Był to klub dżentelmenów, a dżentelmenom zawsze można ufać" - opisuje tę mentalność Corera, podkreślając, jak paradoksalnie to brzmi, gdy mowa o szpiegach.
(na zdjęciu: Anatolij Golicyn)