Trwa ładowanie...
recenzja
26-04-2010 16:00

Karol Dickens żyje i nazywa się Sarah Waters

Karol Dickens żyje i nazywa się Sarah WatersŹródło: Inne
d4df09r
d4df09r

Chciałbym zobaczyć zmarszczone czoło tłumaczki i strapioną minę wydawcy, gdy przyszło do translacji tytułu trzeciej z kolej powieści Sarah Waters, a pierwszej, która ukazała się w języku polskim. Bo wyraz Fingersmith nic konkretnego nie znaczy, natomiast po przeczytaniu powieści osoby znające język Szekspira od razu zrozumieją, że autorka wymyśliła go w sposób absolutnie genialny, ze zwięzłością copywritera grą słów oddała wiele, jeśli nie wszystko, z treści swojego dzieła. W kraju nad Wisłą stanęło dość trywialnie i nie do końca celnie na Złodziejce, nijak przyciągnąć to uwagi nie może i jakiż to szczęśliwy traf chciał, że akurat ta książka z tysięcy innych wepchnęła mi się w ręce, doprawdy nie wiem, ale bardzo mu jestem za to wdzięczny.

Ileż to bowiem powieści na całym świecie się wydaje w miesiącu jednym, a cóż dopiero w skali roku. I ile jesteśmy w stanie z tego przeczytać - procent może, a może i promil. Arcydzieło w tej masie całkiem łatwo zagubić, bo ono zwykle przemyka gdzieś, niepozorne, z kiepską okładką, bez krzykliwej promocji, reklam, plakatów i całego tego jarmarku, który sztuce prawdziwej przez duże S szkodzi częściej niźli pomaga. Że Złodziejka jest powieścią wybitną, wątpliwości nie mam, czy arcydziełem – o tym zwykle decyduje czas i leniwi krytycy literaccy.

Ponoć rewolucje biorą się z tego, że zmianę chce się uzyskać poprzez powrót do starego, sprawdzonego i dobrego. Sarah Waters na początku wieku XXI zechciała nam napisać powieść wiktoriańską, jakby przez półtora wieku nic w literaturze się zdarzyło, nie osiągnięto postępu tu i ówdzie, nie spowodowano, że dziadka Dickensa trudno już czytać bez obrania go z pajęczyn i zdrapania zeń patyny. Zamiar to z pozoru tylko szalony, nie bardziej niżby współcześni tekściarze polskiego hip-hopu zaczęli nagle strofy Słowackiego wyszczekiwać rytmicznie, do czego zresztą nieźle się nadają. Waters zabiera nas zatem w podróż w czasie do Londynu czasów królowej Wiktorii, miejsca wrogiego młodym kobietom i nierozgarniętym prowincjuszom złaknionym wielkomiejskiej przygody. W paserskiej melinie wzrasta sierota, córka powieszonej morderczyni i nieznanego ojca, Susan Trinder, wychowywana przez handlarkę porzuconym bękarcim przychówkiem i, jak się okaże również, dzieciobójczynię panią Sucksby. Choć otoczona jest przestępcami,
bandziorami i najgorszą społeczną szumowiną, przybrana matka dba o nią jak o księżniczkę i robi co może, by wyszła na ludzi. Do czasu jednak. Pojawia się bowiem młody, przystojny i rzekomo ze szlacheckim pochodzeniem oszust. Ma gotowy plan ożenku z bogatą panną z prowincjonalnego dworku Briar, dziedziczką wuja-dziwaka, a następnie pozbycia się jej poprzez umieszczenie w szpitalu psychiatrycznym i przejęcie majątku. Do tego jednak potrzebna mu pomocnica - po namowach i obietnicy udziału w zyskach zostaje nią właśnie Susan, udająca służącą nieszczęsnej ofiary, Maud Lilly.

Nic jednak nie jest tu takie jak się wydaje. Kiedy zdaje się nam, że będziemy obserwować, jak dwa pająki powolutku oplątują naiwną dziewczyną – jeden udawaną miłością, drugi przyjaźnią podszytą homoseksualną fascynacją, Sarah Waters zaczyna przedstawiać intrygę z innego punktu widzenia. W końcu nie wiemy, kto kogo oszukuje, ba, kto kim jest nawet, a zwroty akcji, tak niespodziewane i tak logicznie wyprowadzone z poczynań bohaterów otwierają nam coraz szerzej oczy, bo pozostawić z odczuciem, iż to nie Susan, nie Maud i nie Dżentelmen nawet, lecz my, czytelnicy jesteśmy manipulowani, ponieważ w naiwności swej daliśmy się zwieść pozorom dziewiętnastowiecznej konstrukcji powieści, wierząc w cały jej kanon, łącznie ze schematami działań bohaterów. Nic z tego. To maskarada, a Złodziejka jest wspaniałą powieścią nowocześnie napisaną, z przebogatymi psychologicznie postaciami, znakomitymi dialogami, błyskotliwą fabułą, współczesnymi wątkami – na uwagę zasługują zwłaszcza wszelkie opisy seksualnych odchyleń,
badawczy obiekt pana Lilly zaś zdumiał mnie ze wszystkiego najbardziej. Feministki z pewnością odczytają Złodziejkę jako manifestację swoich poglądów, choć nie wydaje mi się, aby było to głównym zamiarem autorki, bo kobiecość powieści jest potęgą kruszącą pozorne tylko kajdany nałożone na nią przez dziewiętnastowieczną obyczajowość, tyle że po tym skruszeniu niewiele już zostaje, a zwycięskie dziewczęta i niewiasty stają twarzą w twarz z tym, czego bały się najbardziej, czyli z samotnością. Obraz mężczyzn natomiast spodoba się wojowniczkom płci – są tu tylko łotry, zboczeńcy, mazgaje, obłudnicy, tchórze i okrutnicy – i wcale mi to w lekturze nie przeszkadzało.

d4df09r

Od Złodziejki oderwać się nie sposób, powieść to wspaniała pod każdym względem, bodaj czy nie najlepsza z tych, które w ciągu ostatnich kilku miesięcy udało mi się przeczytać. Udowadnia bowiem, że tempo, akcja i pokrętna fabuła nie muszą wcale okoniem stać do głębi, ambicji artystycznych, świadomej gry z tradycją literacką podjętą przez Waters. Do tej pory nie mogę uwierzyć, że powieść wiktoriańska, wszak jednak synonim literackiego schematu, klasycyzmu i ramoty, może być tak wspaniale uwspółcześniona. Na tyle, by stanęła w awangardzie współczesnej prozy światowej, bo choćby tylko za Złodziejkę pani doktor literatury angielskiej Sarah Waters ma tam miejsce zapewnione i na literackim Parnasie również. Przynajmniej moim prywatnym.

d4df09r
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d4df09r