Trwa ładowanie...
recenzja
12-05-2010 14:06

Jubileusz, bebechy i efekt szczerości

Jubileusz, bebechy i efekt szczerościŹródło: Inne
d3z8wv5
d3z8wv5

Milczał długo. Unikał mediów i dziennikarzy, bo ci pytali ciągle o Franka Dolasa, raz po raz próbując tłumaczyć, że jest winien widzom opowieść o sobie i o roli, która pozwoliła mu zaistnieć w masowej świadomości. A on czekał. Grał dalej rozmaite role na deskach teatru Ateneum, który ukochał najbardziej, w teatrze telewizji oraz filmie. I przygotowywał się do roli, w której długo nie mógł sobie siebie wyobrazić – roli legendy opowiadającej z perspektywy lat o tym wszystkim, co było. O sobie, kolegach, koleżankach, reżyserach, teatrach, sztukach. Oglądał w tej roli innych „wielkich” mitologizujących siebie i wszystko wokół aktorów i nie wierzył, że sam będzie potrafił odnaleźć się w czymś podobnym. Znalazł jednak pomysł na rolę, znalazł strategię - jeśli szczerość (bo o nią tu chodzi) można w ogóle nazwać strategią. W każdym razie czytelnik wydanego właśnie wywiadu rzeki, w którym Marian Kociniak opowiada „wszystko” Remigiuszowi Grzeli stoi przed pewnym dylematem. Jeśli bowiem Kociniak mówi, że chce być
szczery – to przecież najpierw, by mu w to uwierzyć, uwierzyć trzeba w tę właśnie szczerość. Decydujący się na liczne wyznania aktor robi jednak wszystko, by wyciągnąć nas z tego paradoksu. Mówi, wydaje się, o wszystkim, „jak leci”. O rodzinie, żonie, wnukach, miłości, przyjaźni i śmierci. O wielkim graniu, ale też o wielkim piciu i o wszystkich małostkach swego życia. Nie idealizuje ani nie selekcjonuje. Obraża i przeprasza, poniża i wywyższa. Opowiada, jak przed nim klękano i jak sam przed kimś klękał. Jeśli chce kogoś nazwać w sposób niewyszukany, robi to, a gdy bardziej pasują mu słowa piękne i podniosłe – sięga właśnie po nie. Powstaje w ten sposób swoisty efekt szczerości. Słucha się Kociniaka jak niewidzianego długo znajomego, z którym właśnie usiadło się do wódki z dumą, że wreszcie zechciał się z nami napić. I choć jest to zawsze jego własna wizja faktów, to szczery jest sam akt opowiadania, którego dokonuje po pięćdziesięciu latach milczenia. Marian Kociniak postanowił chyba opowiadać tak, jak
zawsze miał nadzieję grać, czyli „bebechami”, co jak tłumaczy, oznacza „branie z siebie tego, co dobre i tego, co złe”. Odziera zaś przy tej okazji zawód aktora z wszystkiego, co mogłoby prowadzić do uznania tej profesji za wyjątkową. Nie rzuca złotych myśli. Ucieka od roli mentora i mówi o sobie jak o rzemieślniku. Jak twierdzi, jest aktorem intuicyjnym, starającym się nie przeintelektualizować swej roli. I zdaje się, że takim jest też rozmówcą.

Gdy kończymy pierwszą część książki, na którą składają się 24 krótsze i dłuższe rozmowy – czujemy pewien niedosyt. Bo jakoś szybko minęło. Bo niby poznaliśmy wreszcie rozmówcę, a jakbyśmy go wcale nie poznali. Znany choćby z wydanego niedawno * Hotelu Europa* Remigiusz Grzela tym razem w wielu miejscach jeszcze słabiej nalega, mniej drąży. Czując wyjątkowość sytuacji, pozwala mówić bohaterowi swej książki. Efekt zawiedzionego oczekiwania? Raczej skutek uboczny wspomnianego już efektu szczerości i niechęci do przegadania. Nieuniknione niedopowiedzenie. Dowiadujemy się za mało? Przecież możemy mieć takie wrażenie tylko dlatego, że dowiedzieliśmy się sporo. To chyba konieczny warunek uczucia niedosytu. Słowa i rozmowy to zresztą tylko połowa. Książka wydana z okazji 50-lecia pracy artystycznej wzbogacona została o przedruki tekstów prasowych, składających się na historię granych przez „spełnionego” Mariana Kociniaka ról.
Jest też zajmujący ogrom miejsca spis ról teatralnych i telewizyjnych, a także lista nagród i odznaczeń. W końcu najlepiej powiedzieć o aktorze, mówiąc o jego rolach, pokazując głosy recenzentów i umieszczając sporą ilość zdjęć z różnego okresu. Pointą staje się zaś jubileusz w Tatrze Na Woli – łzy wzruszeń, listy z gratulacjami, podziękowania. W pięknie wydanej książce Grzeli zderza się w ten sposób zawsze nieco nadęta konwencja benefisu z prostą nienadętą rozmową. To prawdziwy jubileusz prawdziwym, choć niedopowiedzianym Kociniakiem podszyty. Bo ten, jak już zostało powiedziane, nie zastanawia się wielce. Jeśli już przyjmuje jakąś rolę, to po prostu ją gra. I tak jest też chyba w tym przypadku.

R.G.: Mam to tak zapisać?
M.K.: Proszę bardzo. Nie zacznę tu nagle udawać dlatego, że pan książkę (albo recenzję – przyp. G.K.) pisze.

d3z8wv5
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3z8wv5