Joanna Chmielewska była "trudna do zabicia". Królowa polskiego kryminału zmarła 10 lat temu
To już 10 lat, od kiedy zmarła Joanna Chmielewska, polska królowa kryminałów, powieści sensacyjnych i obyczajowych. Niemal każdy dzień z jej życia był gotowym pomysłem na powieść. Świat wokół Chmielewskiej to prawie popełnione zbrodnie, nieoczekiwane zaginięcia, kuszące zdrady i wysocy blondyni o oczach diabła. Ale to także wielkie miłości i prawdziwe przyjaźnie na śmierć i życie.
Dzięki uprzejmości wyd. Znak publikujemy fragment książki Katarzyny Drogi "Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej", która ukazała się tuż przed dziesiątą rocznicą śmierci (7.10) Chmielewskiej. Pisarka miała 81 lat.
Grom uderzył w marcowy wtorek 1961 roku. Staszek wcześniej wrócił z pracy – ucieszyła się bardzo, bo zamierzała wysłać go do matki po Roberta. W przedszkolu szalała infekcja, Jerzy miał zajęcia sportowe, ona zaś szybko szykowała obiad, bo chciała wieczorem pisać opowiadanie. Pomysł z bursztynową aferą pociągał ją coraz bardziej.
– Cieszę się, że już jesteś! – zawołała z kuchni. – Chodź tu, Staszek, zjesz coś, bo mi ostatnio marnie wyglądasz. Blady chodzisz i schudłeś trochę, apetytu nie masz?
Nie dodała głośno tego, co mocno ją gnębiło, ale głupio byłoby o tym mówić. Nie miał ostatnio czasu dla niej na choćby drobne czułości, nie pamiętała, kiedy byli ze sobą blisko. A kiedyś przecież umieli znaleźć miejsce i czas, choćby w takiej chwili jak teraz, gdy dzieci nie było w domu… Odruchowo poprawiła włosy, zdjęła okropnie poplamiony fartuch.
Dalsza część artykułu pod materiałem wideo
Odeszli w 2023 roku. Pozostaną w naszej pamięci
Stasiek wszedł do kuchni, usiadł. Minę miał grobową. Poczuła, jak lodowaty lęk niczym prąd przenika jej serce. Chory jest czy co?
– Muszę z tobą porozmawiać, Ireno – powiedział.
– Co się stało? – zapytała cicho. Znała ten ton, znała takie zdania: po nich nic już nie jest takie samo. Zaczęła się bać o swój świat, prąd zszedł niżej, do brzucha.
– Proszę cię, usiądź.
Usiadła i wpatrywała się w niego tymi dużymi, niewinnymi oczami. Miejsce iskierek śmiechu zajął strach.
– Tak, stało się coś i muszę ci to powiedzieć. Zawsze obiecywaliśmy sobie szczerość… Noszę to w sobie jakiś czas, dłużej nie mogę.
– Ale co, u licha, powiesz wreszcie czy chcesz, żebym tu skisła z nerwów?
– Ireno, chcę rozwodu.
W kuchni zapadła cisza, tylko ziemniaki nadal pyrkotały na kuchni.
– Jak to rozwodu? – zapytała. – My się mamy rozwieść? Ty i ja?
Pokiwał głową twierdząco.
– Wybacz mi. Wybacz, nie chcę cię ranić, ale nie mam wyjścia. Nie mogę grać na dwa fronty, oszukiwać, zresztą nie chcę. Pokochałem inną kobietę. Chcę się z nią ożenić.
Ziemia zawirowała wokół niej i gdyby nie siedziała, upadłaby niechybnie. Jak to się mogło stać? Wszyscy, tylko nie oni. To nie może być prawda. Nic nie wskazywało… Ależ tak! Były symptomy. W jednej chwili zrozumiała, że to prawda i że przecież od dawna wiele na to wskazywało. Jego niepewny śmiech, kiedy ktoś mówił kawały o kochankach i niewierności. Spóźnienia i zniknięcia, dwa nowe krawaty i woda kolońska na co dzień. Nagły krytycyzm – żona ostatnio wszystko robiła źle, ubierała się niegustownie i niedbale, niczego nie rozumiała. A potem jakieś przeprosiny, kwiaty, pocałunki, ale nie za blisko. Kamienny sen w nocy. Klasyka, a ona nie zauważyła! Obojętne jej było, kim jest ta kobieta. Ból narastał, ale nie miała siły rzucić popielniczką.
– Kiedy – zapytała niepewnie – kiedy ten rozwód…
– Złożyłem dziś papiery w sądzie. Ale to potrwa, myślę, że dostaniemy przed końcem roku. Możemy bez orzekania o winie?
– I tak porzucasz mnie z wtorku na środę, Staś? – zapytała.
– Nie jest mi lekko – odpowiedział i ukrył twarz w dłoniach. – Diabli nadali, ale się stało. Próbowałem się przed tym bronić. Urszula…
– Więc to Urszula? Ta blondynka z córeczką, którą poznaliśmy nad morzem? Rozwódka?
– Tak. Ale broniłem się, Irka. Dopiero po urlopie… ona niedaleko mieszka, spotykaliśmy się w parku z dziećmi w niedziele. Nigdy nie chciałaś z nami chodzić.
– Bo miałam pracę…
– Remontowała mieszkanie, pomogłem jej raz, drugi, stało się, to na poważnie. Jest do mnie bardzo podobna, świetnie się rozumiemy, a my dwoje, sama wiesz, jakoś się ostatnio rozjechaliśmy…
Irena wstała. Zgasiła płomień pod garnkiem. Narzuciła sweter. Chociaż było ciepło, czuła dreszcze.
– Skoro się zakochałeś i musisz być taki cholernie uczciwy, to bądź. Chcesz rozwodu? Proszę bardzo. Kiedy się wyprowadzisz?
– Za jakiś czas. Na razie nie mam gdzie, szukamy mieszkania.
– Staszek – powiedziała – muszę się przejść. Jestem w tej chwili w wielkiej biedzie, ale niełatwo mnie zabić. Normalnie pogadałabym z tobą, ale nie dotrzymałeś umowy o przyjaźni. Byłabym wdzięczna, gdybyś poszedł do rodziców po Roberta. Masz dwóch synów, pamiętasz o tym?
– Oczywiście. Chyba nie sądzisz, że ich zostawię. Chcę wystąpić o opiekę nad nimi.
– Nigdy w życiu ci na to nie pozwolę. Albo dzieci zostają ze mną, albo nie zgadzam się na orzekanie bez winy. Zrobię z ciebie ostatniego zdrajcę, łotra i oszusta…
– Dobrze, zostawmy to. Będę płacił alimenty, ustalimy widzenia. Będę miał z nimi kontakt. Wyprowadzę się po wakacjach, mam obiecany przydział.
– Takie czasy. Wolałabym, żeby ciebie tu nie było, jak wrócę, ale cóż… Wyciągnij z piwnicy polówkę. Służbówka się przyda.
Minęła się w drzwiach z Jurkiem. Czule jak nigdy pocałowała zdziwionego syna w policzek i wyszła na długi spacer.
* * *
Mieszkanie razem stało się nie do zniesienia już na drugi dzień. Wszystko, co do tej pory składało się na ich wspólne życie, bolało albo okazywało się jakoś niestosowne. I trudne do zmiany. Kiedy parzyła herbatę, odruchowo ustawiała dwie szklanki. Szykowała talerze dla wszystkich na kolację, chociaż Stasiek z nimi nie jadł. Kupowała jego ulubione rogale w piekarni za rogiem, potem je wyrzucała. Raz zastał ją nad stołem, zajętą prasowaniem. Nie prała i nie cerowała swoim mężczyznom żadnych skarpet, ale lubiła sprawiać, by ich koszule stawały się gładkie.
– Nie prasuj moich rzeczy – jęknął. – Proszę cię, Irka.
Rzeczywiście, odruchowo prasowała jego koszulę. Odsunęła ją szybko od siebie.
– Gaci i piżam też nie? – próbowała żartować.
– Też nie.
No tak, teraz będzie je prasowała Urszula lub on sam przełamie niechęć do żelazka. Wzięła sobie z jego pudełka papierosa, czwartego tego dnia. Carmeny. Miały landrynkowy smak, pomagały.
– Nie pal – skarcił ją jak zwykle.
– Nie będziesz mi już mówił, co mam robić.
– Oczywiście.
Jego poczucie winy jeszcze pogarszało sprawę. To, że trzeba było zmienić wakacyjne plany. Nie wchodziły już w grę wspólne dwa tygodnie w górach pod koniec sierpnia. W lipcu nad morze z dziećmi jechali na zmianę, jak zawsze, ona pierwsza, potem on. Podejrzewała, że teraz pojedzie z nimi Urszula. Uświadomiła sobie, że chłopcy wspominali coś o cioci Uli. Gdzie ona miała rozum? Może poprosić, żeby na razie nic im nie mówił? Wszystko jedno, w końcu i tak się dowiedzą, jak wszyscy. Ugryzła się w język, bo chciała mu przypomnieć, że miał sobie kupić kurtkę przeciwdeszczową, stara pamiętała czasy wojny i zwyczajnie się rozpadła. Staszek też źle się czuł w tej sytuacji. Nie wiedziała, jak i co zmienił w swoich planach, ale na początku wakacji, kiedy Jurek pojechał na obóz, a Roberta zabrali dziadkowie do Grójca, spakował swoje rzeczy.
– Tak będzie lepiej – powiedział. – Życie pod jednym dachem jest nie do zniesienia. Dziękuję ci za te lata, Irko. Dobrze nam było, przepraszam.
Została sama. Mógł tego nie mówić. Mógł się jeszcze pokręcić po mieszkaniu, to ją mobilizowało, żeby trzymać się prosto, chodzić z urażoną miną, ale pokazywać, że tak bardzo to jej nie obchodzi. Teraz jakby zeszło z niej powietrze. Usiadła na podłodze, oparła się plecami o kaflowy piec i łzy popłynęły jej po policzkach. Widziała swoje życie w ruinie, kompletny brak sensu. Inwestycję jedenastu lat w rodzinę diabli wzięli. Marzenia o wspólnym wyjeździe za granicę, o wybudowaniu domu pod lasem też. O tym, że na starość będą sympatyczną parą otoczoną wnukami. Po Staszku zostały papierosy na stole. Znowu zapaliła. Wszystko to dym, jak ten z papierosa. Nie chciała żyć. Niegdyś nie rozumiała ludzi, którzy nie chcą żyć. Z jej humorem… nie mogło być sytuacji, która zabrałaby jej chęć egzystencji. A jednak. Ciężar trudny do uniesienia ogarnął jej duszę, tak że chciała tylko ulgi. Pozostało jej jedno: skończyć ze sobą.
– Jak to się robi? – myślała gorączkowo na głos. – Przez okno skoczyć? O nie, nie będą mnie zbierali z chodnika. Wolę jakoś czysto. Najlepszy będzie gaz. Pozamykam szczelnie okna i drzwi, odkręcę kurki…
Przemknęło jej przez myśl, że nie może wystawić swoich prób literackich, listów i dokumentów na żer rodzinnej ciekawości. Więc najpierw małe ognisko w zlewie. Niech ogień pochłonie listy, notatki, pocztówki… I to nieskończone opowiadanie o złodziejach bursztynów.
I wtedy zadzwonił telefon. Jeden z najważniejszych w jej życiu…
Powyższy fragment pochodzi z książki Katarzyny Drogi "Niełatwo mnie zabić. Opowieść o Joannie Chmielewskiej", która ukazała się nakładem wyd. Znak.
Gośćmi najnowszego odcinka "Clickbaitu" są Kamila Urzędowska (pięknie malowana Jagna z "Chłopów") oraz Jan Kidawa-Błoński (reżyser sequela kultowej "Różyczki"). Na tapet wzięliśmy też: "Kosa", "Horror Story", "Imago", "Freestyle", "Święto ognia" i "Tyle co nic", czyli najciekawsze filmy 48. festiwalu Polskich Filmów Fabularnych. Możesz nas słuchać na Spotify, w Google Podcasts, Open FM oraz aplikacji Podcasty na iPhonach i iPadach.