Trwa ładowanie...
recenzja
16 listopada 2011, 14:02

Jest zaskakująco zimno

Jest zaskakująco zimnoŹródło: "__wlasne
d3bj507
d3bj507

Sięgając po Francuską oberżę spodziewałam się powieści z serii „znane i lubiane, gdy sprzedaję dorobek życia i wyjeżdżam, żeby prowadzić restaurację w najpiękniejszym zakątku świata”.

W istocie Lorna i Paul Websterowie, zauroczeni podczas urlopu malutkim, pięknym miasteczkiem w gminie Fogas we Francji, postanawiają kupić sobie oberżę. Skrupulatnie liczą na kartce i na kalkulatorze swoje dochody, przeliczają kursy walut, wykonują kilka telefonów do doradców finansowych i jest – oberża jak malowana. Lorna wrzuca zdjęcie nowego nabytku na pulpit komputera, pakują się, załatwiając formalności i po pół roku zjawiają się na miejscu, żeby odmalować ściany i otworzyć swoją upragnioną restaurację i hotelik. Na miejscu czeka ich wielka niespodzianka – jaszczurka we frytkownicy, przeciekający dach, przeterminowane jedzenie w kilkulitrowych pojemnikach i stary bojler. Mało tego – na miejscu czeka ich niechęć miejscowych, a głównie mera, którego szwagrowi sprzątnęli sprzed nosa wystawioną na sprzedaż oberżę.

Wzajemna niechęć Francuzów i Anglików jest legendarna. Podobno wywodzi się jeszcze z czasów średniowiecza, a źródło – również podobno – ma w rywalizacji o terytoria, o religię i o język. Anglicy i Francuzi prześcigają się w wymyślaniu przezwisk i dowcipów, ośmieszających wzajem swoje narody. A do najbardziej zaognionych konfliktów jest konflikt kulinarny – Francuzi uważają, że kuchnia angielska jest zbyt prosta, toporna i niewyszukana. Znane jest powiedzonko „wiem, czemu Anglicy wolą herbatę, spróbowałem ich kawy”. Tymczasem Lorna i Paul chcą otworzyć właśnie restaurację i w mniemaniu mieszkańców miasteczka serwować tam swoje mdłe, szare i niejadalne dania. Lorna co prawda jest miłośniczką francuskiej kuchni i doskonale przyrządza zapiekaną zupę cebulową, ale nikt tak naprawdę nie chce spróbować tego, co gotuje, nie chce wyciągnąć do niej ręki i zapytać o przepis na pot-au-feu, jakim się posługuje. Każdemu wyrastają kolce, o które para Anglików ma się poranić. Ma boleć. Mają uciec. Mają zapakować swoje
rzeczy i zniknąć. Mają oddać klucze do oberży szwagrowi mera i pozwolić mu serwować tam tradycyjne francuskie dania. Zwierają szyki, ściskają się i stają się jedną najeżoną kolcami bronią przeciwko obcym. Tym ta książka różni się od reszty – to jest spojrzenie tych, co są na miejscu, na tych, którzy przyjeżdżają. To opowieść mera, sprawdzającego, co jest najlepsze dla gminy, od strony właścicielki sklepu, która nie chce stracić klientów, zastępcy mera, który woli nawet koszmarne przeterminowane obiady, ale obiady typowo francuskie, od świeżych nawet, aczkolwiek angielskich.

Jedyną osobą, która wyciąga rękę do obcych jest Stephanie.Dzieje się tak dlatego, że sama jest przyjezdna. Że wie, jak smakuje układnie się u czyichś stóp, jak bardzo uwłaczająca jest prośba o łaskę, wtedy, gdy chce się tylko kupić miejscowy chleb i podać komuś w zamian oprócz monety także domowy dżem i zaproszenie na wieczorną kolację.

d3bj507

Konflikt francusko-angielski musiał dotknąć autorkę osobiście – aktualnie „mieszka w małym miasteczku w Pirenejach (…) i próbuje przekonać Francuzów, że Brytyjczycy też potrafią gotować.” Chyba nie raz dostała odłamkiem niezasłużonego dowcipu, bo pierwsze spotkanie Websterów z miejscowymi to spotkanie z Chloe, dziewczynką, która „była przyzwyczajona raczej do cmoknięć w policzek niż uścisków rąk na powitanie” i która widząc nieporadne próby kontaktu w jej ojczystym języku, myśli, że Paul i Lorna są „specjalni”, to znaczy opóźnieni w rozwoju. To jak szpilka wbita pod sam paznokieć!

Powieść jest pogodna i optymistyczna. Każdy, kto nie jest Anglikiem pragnącym założyć restaurację w Picaretes, z chęcią przyjechałby tam i zamieszkał na zawsze. Mieszkańcy są tak kolorowi, jak tylko mogą być w tego typu powieściach – jest starsza, mądra sprzedawczyni, która straciła męża rok wcześniej, ale mimo wszystko z jakiegoś powodu nie traci radości życia; jest piękna poczmistrzyni, dwaj zastępcy mera – Pascal i Christian, różniący się jak ogień i woda – pierwszy to typowy mieszczuch, którego z miasta wygnało bankructwo, ma zawsze wymanikiurowane paznokcie i pretensje do lepszego towarzystwa, lepszego wina i lepszych tematów rozmów, a ten drugi to rolnik, któremu na sercu leży dobro gminy, zdrowie rodziców i byka oraz nieuświadomiona miłość do jednej z mieszkanek miasteczka. Ukochaną bohaterką, która skradła mi serce od samego początku, jest Annie, jedna z najstarszych mieszkanek gminy, chodząca w starych, powyciąganych swetrach, wycierająca nos rękawem, mieszkająca w rozpadającym się domku z psami i
krowami, schodząca do miasteczka tylko po najpotrzebniejsze zakupy i mająca za jedyną przyjaciółkę Chloe – tę najmłodszą.
Annie ma wadę wymowy i nie wszyscy mieszkańcy w ogóle rozumieją, co mówi – miałam okazję posłuchać fragmentu audiobooka w wykonaniu Renaty Dancewicz – dla sposobu, w jaki wciela się w rolę Annie, warto przesłuchać całość!

Ta powieść zaskoczyła mnie chłodem. Zaskoczyła tym, że gdy nowi właściciele przyjechali do swojego nowego miejsca na ziemi, nie było lata i przez okiennice nie przedzierały się piękne, optymistycznie nastrajające promienie słoneczne. Jest późna jesień, jest zimno, do domu wchodzą z latarkami. I mają całe mnóstwo wątpliwości i milion razy chcą się poddać, a nie - tak jak w tego rodzaju literaturze bywa – pokonują wszystkie przeciwności samym tylko rozpędem, jakiego nabrali pokonując drogę z Anglii do Francji z całym dobytkiem na dachu bagażnika. Dzięki temu ta książka nie smakuje jak ulepek, nie jest doprawiana niewyobrażalną ilością sztucznego miodu.

Jest porządnym kawałkiem odprężającej literatury na wieczory zimowe, które już pomalutku pukają w okna.

I za jedno muszę pochwalić autorkę, a w drugiej kolejności tłumaczkę – za nazwanie tego miejsca oberżą, w miejsce restauracji. Ta nazwa niesie za sobą zapach domowego jedzenia, dotyk lśniącej sierści czarnego kota pod palcami, dźwięk trzaskającego w kominku ognia. Oberża ma kolor oberżyny i dużo smaczniej czyta się o oberży niż o restauracji.

d3bj507
Oceń jakość naszego artykułu:
Twoja opinia pozwala nam tworzyć lepsze treści.

Komentarze

Trwa ładowanie
.
.
.
d3bj507

Pobieranie, zwielokrotnianie, przechowywanie lub jakiekolwiek inne wykorzystywanie treści dostępnych w niniejszym serwisie - bez względu na ich charakter i sposób wyrażenia (w szczególności lecz nie wyłącznie: słowne, słowno-muzyczne, muzyczne, audiowizualne, audialne, tekstowe, graficzne i zawarte w nich dane i informacje, bazy danych i zawarte w nich dane) oraz formę (np. literackie, publicystyczne, naukowe, kartograficzne, programy komputerowe, plastyczne, fotograficzne) wymaga uprzedniej i jednoznacznej zgody Wirtualna Polska Media Spółka Akcyjna z siedzibą w Warszawie, będącej właścicielem niniejszego serwisu, bez względu na sposób ich eksploracji i wykorzystaną metodę (manualną lub zautomatyzowaną technikę, w tym z użyciem programów uczenia maszynowego lub sztucznej inteligencji). Powyższe zastrzeżenie nie dotyczy wykorzystywania jedynie w celu ułatwienia ich wyszukiwania przez wyszukiwarki internetowe oraz korzystania w ramach stosunków umownych lub dozwolonego użytku określonego przez właściwe przepisy prawa.Szczegółowa treść dotycząca niniejszego zastrzeżenia znajduje siętutaj