Ze szmatą na radioaktywny wyciek
Zaczęło się, oczywiście, od decyzji Stalina. Wujaszek Soso wybrał odległy zakątek obwodu czelabińskiego na miejsce rozwijania nowego programu badań nad bronią jądrową. Lasy dostarczały budulca, krystaliczne rzeki i jeziora zapewniały natomiast dostęp do wody. Zakład przetwarzania plutonu z czasem otrzymał nawet swoją nazwę - "Majak". Najpierw powstał reaktor eksperymentalny, potem powstały cztery reaktory grafitowe. Przy elektrowni działały zakłady chemiczne, gdzie z napromieniowanego uranu pozyskiwano pluton.
W pobliskiej fabryce ze stężonego roztworu wytwarzano czysty metaliczny pluton do produkcji bomby atomowej. Praca szła pełną parą. Do czasu. Krótko po uruchomieniu pierwszego przemysłowego reaktora, nastąpiła jego awaria. Robotnicy gołymi rękami wyciągali z wnętrza cenne bloki uranu. Żołnierze dostali ścierki, wiadra i rozkaz, by za pomocą tego sprzętu usunęli wszystkie radioaktywne wycieki. Wszelkich prac w fabryce - między innymi wyodrębniania plutonu - dokonywano, na domiar złego, ręcznie.