"Najbardziej znienawidzony człowiek na kontynencie". Janusz Waluś wyjdzie na wolność
Janusz Waluś odsiedział w afrykańskim więzieniu prawie 30 lat za zabójstwo komunistycznego lidera Chrisa Haniego. W listopadzie 2022 r. sąd nakazał warunkowe zwolnienie Walusia, co do niedawna było uważane za niemożliwe.
- Ministerstwo sprawiedliwości i służby więziennej nakazuje warunkowe zwolnienie osadzonego - oświadczył 21 listopada sędzia Raymond Zondo, prezes Trybunału Konstytucyjnego RPA. Sprecyzował, że Waluś powinien wyjść na wolność w ciągu 10 dni.
O Januszu Walusiu powstało wiele dokumentów, reportaży i publikacji. Sławomir Koper poświęcił mu rozdział w książce "Polscy terroryści i zamachowcy", w której określił Walusia mianem "najbardziej znienawidzonego człowieka na kontynencie", który w oczach Afrykanerów był "bohaterem, który ocalił RPA przed komunizmem", a dla części polskich nacjonalistów "ostatnim żołnierzem wyklętym".
Pewnym jest, że 40-letni Janusz Waluś z premedytacją zastrzelił Chrisa Haniego w celu osiągnięcia korzyści politycznych. Niektórzy przedstawiali go w mediach jako psychopatycznego rasistę, neonazistę, który nigdy nie żałował popełnionego czynu. On sam w 2009 r. mówił o swojej zbrodni tak:
- Żałuję, że odebrałem życie człowiekowi. Osierociłem dzieci, a żonę uczyniłem wdową. Jednak ten czyn był wynikiem kalkulacji. Należy rozpatrywać go w wielu kontekstach, także politycznym.
Zanim w ogóle trafił do Republiki Południowej Afryki, urodzony w Zakopanem Janusz Waluś był szlifierzem szkła i współwłaścicielem rodzinnego zakładu w Kozienicach. W młodości pasjonował się rajdami samochodowymi i został nawet mistrzem Polski za kierownicą Fiata 127. W 1981 r. wyjechał z ojcem do RPA, gdzie chciał otworzyć hutę kryształów. Dzięki Walusiom powstało pierwsze tego typu przedsiębiorstwo w Afryce, jednak z powodu zmiany zasad kredytowania sprzedali hutę jeszcze przed uruchomieniem produkcji.
Mimo biznesowego niepowodzenia Janusz nie chciał wracać do Polski pod rządami komunistów. Znalazł pracę jako kierowca w firmie transportowej, ale RPA nie była dla niego rajem na ziemi. Z niepokojem obserwował zmieniającą się sytuację polityczną w kraju, gdzie obowiązywała segregacja rasowa. "Uważał, że dopuszczenie rodzimej ludności do współrządów będzie oznaczać triumf komunistów i zagładę kraju" - pisze Koper. Potwierdzeniem jego obaw miały być zapowiedzi radykalnych działaczy opozycji, którzy "nie kryli zamiaru krwawej zemsty na białej ludności".
Waluś nie chciał patrzeć na wszystko z boku i wkrótce znalazł środowisko podobnie myślących ludzi. Wstąpił w szeregi Partii Konserwatywnej, gdzie jednym z najważniejszych działaczy był Clive Derby-Lewis. To on przedstawił Walusiowi wizję zamachu ("Nie trzeba było mnie przekonywać") i załatwił mu niezarejestrowany pistolet. Dostarczył też tłumik, który jednak nie pasował do broni. Śledztwo wykazało, że Waluś i Derby-Lewis mieli listę potencjalnych ofiar, na której Hani był na trzecim miejscu. Pierwsze zajmował Mandela.
Chris Hani "został wybrany ze względu na wysokie stanowisko i największą szkodliwość. Był terrorystą. Dowodził terrorystyczną armią Umhonto we Sizwe. Kolor skóry raczej nie ma tu znaczenia. Znaczenie miały jego komunistyczne poglądy i aktywność terrorystyczna" - tłumaczył Waluś cytowany w reportażu "Nic osobistego" Cezarego Łazarewicza.
Waluś i Derby-Lewis wspólnie planowali zamach na czarnoskórego lidera komunistów, ale to Polak miał zdecydować, że pociągnie za spust 10 kwietnia 1993 r., czyli w Wielką Sobotę. Wiadomo było, że tego dnia Hani będzie wracał do domu od kochanki bez obstawy ochroniarzy.
Waluś czekał pod domem ofiary. "Mister Hani!" - to ostatnie słowa, które usłyszał 50-latek po wyjściu z samochodu. - Odwrócił się, a ja wyciągnąłem pistolet i strzeliłem w niego. Kiedy się przewracał, strzeliłem drugi raz. Tym razem w głowę. Kiedy upadł na ziemię, oddałem jeszcze dwa strzały w skroń. Zaraz potem wsiadłem do samochodu i odjechałem stamtąd najszybciej, jak to było możliwe - zeznawał później zabójca.
Waluś nie zrobił nic, by zatrzeć ślady zbrodni. Nie wyrzucił broni, nie zmienił ubrań, na których pozostały ślady prochu, uciekł własnym samochodem. Godzinę później został zatrzymany i nie stawiał oporu.
Obaj zamachowcy dostali karę śmierci zamienioną później na dożywocie. Uznano za pewnik, że zabójstwo było "elementem większego spisku mającego przerwać proces pokojowej likwidacji apartheidu. […] Wprawdzie nie potrafiono tego udowodnić, ale wystarczyło 'głębokie przekonanie' członków komisji. W efekcie obu skazańcom odmówiono ułaskawienia" - pisze Koper.
Clive Derby-Lewis zmarł w więzieniu w 2016 r. W tym samym roku sąd przyznał Walusiowi przedterminowe zwolnienie, ale decyzja ta, krytykowana przez rządzącą w RPA partię Afrykański Kongres Narodowy (ANC), po odwołaniu złożonym przez ministerstwo sprawiedliwości, została w następnym roku uchylona przez sąd apelacyjny.
Waluś nieskutecznie zabiegał też o możliwość odbywania kary w polskim więzieniu, jako że od 2017 r. nie posiadał już obywatelstwa RPA. - Gdyby chodziło o kogoś innego niż Waluś, już dawno byłby pewnie na wolności - mówił Łazarewiczowi adwokat Julian Knight, który w 2015 r. zajął się sprawą Polaka. - Ale ponieważ zastrzelił lidera komunistów Chrisa Haniego, to minister sprawiedliwości i więziennictwa ma problem, bo sam jest członkiem partii komunistycznej.
- Dla Afrykańskiego Kongresu Narodowego Związek Radziecki jest wciąż wzorem do naśladowania - mówił Knight o partii, która rządzi w RPA nieustannie od 1994 r.
Wina Walusia jest niepodważalna. To on z zimną krwią zamordował przeciwnika politycznego, za co został ukarany w najwyższym wymiarze. Teoria mecenasa, że "gdyby chodziło o kogoś innego, to dawno byłby na wolności", nie jest jednak bezpodstawna. Dlaczego?
Wystarczy prześledzić historię Craiga Williamsona z kontrwywiadu RPA, który był zaangażowany w ataki bombowe, napady, porwania i morderstwa. Na liście jego ofiar znajduje się m.in. żona lidera Południowoafrykańskiej Partii Komunistycznej. Dziś Williamson ma 73 lata i cieszy się wolnością dzięki decyzji Komisji Prawdy i Pojednania. W drugiej połowie lat 90. ułaskawiła ona ponad 800 osób powiązanych ze zbrodniami z okresu apartheidu.
Na łaskę, w przeciwieństwie do Walusia, mógł także liczyć Dick Corteze, szef szwadronów śmierci. I terroryści z Armii Wyzwolenia Ludów Anzanii, którzy w lipcu 1993 r. podłożyli bombę w kościele w Kapsztadzie. W tamtym ataku zginęło 11 osób, a prawie 60 zostało rannych.
Jakub Zagalski, dziennikarz Wirtualnej Polski