Załamanie na rynku kokainy
Zdaniem przemytnika, doskonale znali tę zasadę szefowie karteli, którzy przed laty toczyli ze sobą wojnę na wyniszczenie: "W każdym porcie z łatwością można znaleźć byle płotkę gotową opowiedzieć masę rzeczy, a przynajmniej rzucić dwoma, trzema nazwiskami ludzi ważniejszych od siebie, jeśli tylko dobierze się do niej jakiś policjant żądny awansu. A żeby policjant dobrał się do właściwej płotki, wystarczy jeden cynk. Tak się załatwia konkurencję.
W rezultacie na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych doszło do załamania na rynku, miliardy poszły w błoto, przepadła kolosalna ilość towaru, pieniędzy, wielu rzutkich ludzi skończyło za kratkami albo - co gorsza - zostało objętych federalną ochroną przewidzianą dla tych, którzy poszli na współpracę".
Właśnie w tamtych latach organizowanie gigantycznych transportów kokainy stawało się coraz bardziej kłopotliwe. I właśnie dlatego do gry wkroczyć musieli naprawdę poważni gracze, geniusze w dziedzinie przemytu narkotyków, wspomniani "systemowcy".