Roosevelt kontra polio
W czerwcu 1949 roku nikt nie wiedział, jak tragiczne w skutkach jest powszechne stosowanie DDT, czyli silnie trującego środku, który może przyczyniać się do występowania m.in. malarii. Dlatego masowo rozpylano DDT w dotkniętych epidemią miastach USA, zamykano baseny, kąpieliska, odwoływano imprezy, pustoszały ulice. Lekarze byli bezradni: setki dzieci umierały na ich rękach lub cudem przeżywały, ale bez możliwości normalnego poruszania się. Wydawało się, że nie można wygrać z polio. Drugim momentem zwrotnym w tej historii był fakt, że na paraliż dziecięcy zachorował Franklin Delano Roosevelt, późniejszy prezydent Stanów Zjednoczonych. Roosevelt był już wtedy osobą publiczną, odnoszącym sukcesy prawnikiem z dobrym nazwiskiem i korzeniami. Dla Amerykanów był to szok: po pierwsze kojarzona do tej pory tylko z dziećmi choroba potrafiła powalić dorosłego, silnego mężczyznę. Po drugie wciąż panował stereotyp, że człowiek, który porusza się o kulach jest moralnie słaby. Najczęściej kierowano chorych do ponurych
instytucji, które teoretycznie miały pełnić funkcje ośrodków opieki, w praktyce istniały jednak głównie po to, by izolować ich z "normalnego" społeczeństwa.