Jerzy Pilch - samotny zwód
Gdy był jeszcze "normalnym człowiekiem", zdarzało mu się wstawać o piątej rano i pisać przed południem. Obecnie czeka, aż "ręce przestaną mu się trząść". Autor "Miasta utrapienia" i "Nart ojca świętego" uważa, że w uprawianiu sztuki nie ma niczego wyjątkowego, to zawód jak każdy inny, tyle, że samotny. Pilch przez długi czas związany był z Krakowem, ale brzydziło go życie towarzyskie, w którym - jak wiadomo - brał udział. - Nie lubiłem i nie lubię pijaków, ale oczywiście każdemu to, na czym mu najmniej zależy. Okoliczności życiowe zmusiły mnie do nadużywania napojów wyskokowych. Niechętnie do tego wracam. Czułem ciągle wewnętrzną potrzebę oddalenia się, a nie zanurzenia w tym wszystkim. Pisać trzeba, kiedy ma się głowę zimną, a nie gorącą. Nawet najtężsi pijacy mogli pracować tylko wtedy, gdy stężenie alkoholu było najmniejsze. Ja nie napisałem linijki po pijanemu czy na kacu - zapewnia.
Jest pedantem i lubi słodycze, poza tym nienawidzi podróży zagranicznych. Zbiera pocztówki z kotami, ale kotów się boi - jego zdaniem to niebezpieczne zwierzęta. Lubi od czasu do czasu zapalić marihuanę, która go "uspokaja i wycisza", a poza tym oczyszcza umysł.
Natalia Doległo/ksiazki.wp.pl