O tym, że elfy nadal stąpają po tym świecie, chyba nie trzeba nas przekonywać. Zresztą robi to tak wielu, jak na przykład Mercedes Lackey i Ellen Guon w swojej powieści Rycerz duchów i cieni, czy chociażby jeden ze słynniejszych, odkrywających w świecie współczesnym świat magii, czyli Neil Gaiman. W tym miejscu nie należy też zapomnieć o takich autorach jak Andre Norton, R. A. Salvatore, czy Stephen R. Donaldson. Wszyscy oni zdają się wierzyć nie tylko w światy równoległe, które trzymają w swych ryzach przeróżne stwory, czasem przemykające się do naszej rzeczywistości, ale i w to, że dotąd pomieszkujące pośród legend i baśni wszelakiej maści istoty magiczne żyją też i w naszym, marnym i nowoczesnym świecie.
Autor tej książki poszedł jeszcze dalej. Michał Studniarek, znany szerszej gromadzie pasjonatów wszelakiej literatury fantastycznej przede wszystkim ze swoich licznych opowiadań, tym razem ofiaruje nam swoją powieść. Na Herbatę z kwiatu paproci wydawnictwo kazało nam czekać dość długo. Już od pewnego czasu książka Studniarka wegetowała w zapowiedziach, pyszniła się okładką, ale jej samej nie było jeszcze widać. Gdy się w końcu pojawiła, nie wzbudziła szalonego pędu rzeszy do księgarń, w większości dlatego, że mało kto o niej wiedział. A szkoda...
Powinniśmy chyba zacząć od przedstawienia bohaterów historii. Można by ich podzielić na dwie strony, ale spoglądając na zakończenie, chyba nie ma to sensu, więc w kolejności niealfabetycznej. Po pierwsze Adam Chors. Osobnik jeszcze względnie młody, bardzo zapracowany, rozrywany między pragnieniami rodziców, którzy chcieli dla niego bogatej przyszłości, a tym co lubi, czyli pracą w tygodniku oraz ekonomią. Oraz... herbatą. Można uznać, że to jego mała pasja, herbata bez dodatków oraz żywność bez wszelkich chemicznych oraz genetycznych polepszaczy. To dlatego ma swoją ukochaną herbaciarnię, w której może być pewien, że nic go nie zaskoczy... A jednak. Okazuje się, że i w tym świecie fascynujących mieszanek, może zdarzyć się niespodzianka. Tak jak ta herbata, której smaku nie może zapomnieć. Fascynująca mieszanka, która jest dziełem jednej osoby. Goplany (po drugie). Pięknej Pani Natury, która raczyła zawitać do tego świata, wraz ze swoją świtą i innymi, magicznymi osobami, pochodzącymi z Tamtej Strony. O
której Chors tylko czytał i to jeszcze wtedy, gdy był berbeciem.
Spotkanie w herbaciarni, także i poprzez postać tajemniczego Konesera, sprawia, że Adam trafia nie tylko w świat chochlików, elfów, skrzatów, topielców i innych magicznych stworzeń, która starają się dopasować do teraźniejszości, ale i w głąb konfliktu. Bo magiczny świat, który właśnie poznaje, czeka rychła zagłada i tak naprawdę tylko nasz młody ekonomista-dziennikarz może im pomóc. Tylko on jest w stanie uprosić Oberona, by zaprzestał swego planu. By pomyślał o innych, o tych, którym zabronił dostępu do czarownej krainy...
Co mnie zaskoczyło? Przede wszystkim to, że świat, który zastałam na stronach tej książki, wcale nie okazał się być znaną mi współczesnością. Wszystko dzieje się mniej więcej dwadzieścia lat po pierwszej ekranizacji Władcy pierścieni J. R. R. Tolkiena, sądząc po dygresjach bohatera i współuczestników jego przygód. Świat pełen techniki, która wtapia się w człowieczeństwo bardzo namacalnie i metalowo. Świat korporacji, administratorów Sieci i wszelakiego blichtru oraz szpanu. Świat, który nastanie już niedługo, przynajmniej zdaniem autora, który jest przecież zarazem i historykiem. Tylko czy też i wieszczem?