Ta autobiograficzna powieść Adeline Yen Mah to jedna z obecnie popularnych, nie tylko w Polsce, książek z cyklu „kobiecej literatury faktu”, opisujących prawdziwe historie życia kobiet w różnych krajach. Jest to historia chińskiej dziewczynki rozpaczliwie pragnącej akceptacji i miłości, która dorasta w odrzuceniu przez własnego ojca, macochę i rodzeństwo, traktowana jest lepiej przez obcych, niż przez osoby najbliższe, obwiniona za śmierć matki, która zmarła wydając ją na świat.
Jednak w przeciwieństwie do bajkowego Kopciuszka zły los bohaterki nie odwraca się jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, najbliżsi nie padają na kolana błagając o wybaczenie, a historia nie kończy się cukierkowym: „i żyli w miłości długo i szczęśliwie”. Autorka pokazuje, że w wielu miejscach na świecie pokutuje jeszcze przekonanie, że „dzieci i ryby głosu nie mają”, co prowadzi do ich przedmiotowego traktowania. Pokazuje jednocześnie, że sposób w jaki jesteśmy traktowani w dzieciństwie rzutuje na późniejsze dorosłe życie, a brak miłości jest wyniszczający w skutkach dla nieukształtowanego jeszcze charakteru i uczuciowości dziecka.
Adeline robi wszystko, by zasłużyć na miłość ojca, bo nie wie, że rodzice kochają dziecko za to, że po prostu jest, myśli, że to, kim będzie dzięki swoim osiągnięciom w nauce przekona ojca, że jest ona godna jeśli nie jego uczucia, to choćby odrobiny uwagi, o którą bezustannie żebrze, choć ten, który dał jej życie, nie pamięta ani jej imienia, ani daty urodzenia. W jej opowieści nie ma jednak użalania się nad sobą, z każdej strony przebija niezłomność charakteru, siła, wytrzymałość i upór dziecka, które musiało dbać samo o siebie i tylko na siebie liczyć.
Jedyny zarzut, który można postawić książce, a raczej jej autorce, to fakt, że opisując swe trudne dzieciństwo, zapomniała o szerszym tle tej opowieści. To, że opowiada nam historię z punktu widzenia dziecka, które może nie dostrzegać pewnych kwestii, nie usprawiedliwia jej już jako osoby dorosłej – autorki. Wydawać się może, że dramat autorki to jedyny dramat jej rodziny. Tymczasem cierpiała nie tylko ona – ale także jej lekceważony przez drugą żonę ojca dziadek, sprowadzony do roli zbytecznego mebla, ciotka, która nie mogła w żaden sposób przeciwstawić się ojcu Adeline ani jej macosze, wreszcie jej rodzeństwo, pozbawione prawdziwej matki, traktowane jako gorsze. Nie zmienia to jednak faktu, że powieść, choć smutna, może być, tak jak dla autorki lektura „Małej księżniczki” pokrzepieniem – że nie jest się samemu i że wszystko, co złe, można przeczekać, a nawet przezwyciężyć.