Tytuł z naszą-klasą już wykorzystałam, a szkoda. Tu pasowałby nawet lepiej. Porucznik Mario Conde dostaje sprawę zaginięcia Rafaela Morina, wysokiego urzędnika z ministerstwa. Kilkanaście lat temu chodzili do tego samego liceum, Rafael dwie klasy wyżej. Pewnie mijali się gdzieś na korytarzu, bez znaczenia dla śledztwa. No nie, Mario musi pamiętać Rafaela – wszyscy go chyba pamiętają – przystojniaka, prymusa, urodzonego lidera. Z piękną Tamarą, córką dyplomaty, byli jak dla siebie stworzeni. Są małżeństwem do dziś. A Mario dla Tamary był tylko kolegą z klasy, czemu więc, mimo kilkunastu lat i dwóch rozwodów, jej imię w policyjnym protokole porusza w nim jakieś niepodejrzewane struny pamięci i przywołuje lawinę wspomnień?
Akcja powieści toczy się pod koniec lat osiemdziesiątych, licealne retrospekcje to początek siedemdziesiątych. Wspomnienia pierwszych miłości, pierwszych drinków, początków przyjaźni na całe życie, zgranych do szczętu zachodnich płyt… Wszyscy (oprócz Rafaela) zachłystywali się młodością, zamiast dbać o przyszłą karierę. Gdzie są teraz? Emigrantka, drugorzędny historyk, zapomniany weteran na wózku, zapijaczony literat, zgorzkniały policjant… A Rafael zniknął. Mario chętnie znalazłby w jego lukrowanym życiorysie jakiś skandal, sensację na pierwszą stronę, ale, choć żmudnie przebija się przez kolejne okrągłe frazesy, wygłaszane przez kolejnego ministerialnego urzędnika, może się domyślać co najwyżej mało znaczącego skoku w bok albo drobnych szwindelków w służbowych dietach.
W gruncie rzeczy, kryminalny wątek to pretekst. Ważny jest klimat powieści, osobisty portret miasta, grupki licealnych przyjaciół, którzy próbowali, na ile się dało, trzymać się z daleka od propagandy, badać, na szkolną skalę, przestrzenie wolności (i dostawali za to po łapach), słuchali Beatlesów i pożądliwie przyglądali się zachodnim gadżetom (ach, to niespełnione pragnienie polskiej gitary…). Po kilkunastu latach przestrzenie wolności bardzo się skurczyły – do rozmiarów talerza, na którym matka Chudego Carlosa wyczarowuje pyszne obiady – bez kartek, do spranych dżinsów Maria, w których uparcie chodzi on do komendy, do drogich cygar jego szefa. Ostatnią przestrzenią wolności pozostała chyba tylko wolność obyczajowa, bo prawie każdy wikła się tu w romans za romansem. Sprawa Rafaela Morina zostanie zamknięta, a dla Maria Conde zacznie się kolejny dzień, w pustym mieszkaniu, z samotną rybką krążącą w otchłani słoika, z podłym papierosem, z nadzieją na obiad u matki Chudego Carlosa, z głową pełną wspomnień.
Znowu trzeba wstać, znaleźć tych, co zatłukli dwunastolatka, żeby mu ukraść rower. Po to tu jesteś, Mario, i dlatego to wszystko ma jeszcze jakiś sens.