György Spiró: Przeciętnego Węgra rok 1956 nie interesuje
- Węgrzy są o wiele bardziej pozytywistami niż Polacy, dobrze wychodzi im bierny opór. Dlatego trudniej ich zmusić do rewolucyjnych wystąpień, ale jeśli już robią rewolucję, to znaczy, że po prostu nie mogli inaczej, i dlatego rok 1956 jest tak ważny w naszej historii - mówi pisarz György Spiró.
Dlaczego akcję powieści „Salon Wiosenny" postanowił pan osadzić w miesiącach następujących po węgierskiej rewolucji w 1956 roku?
*György Spiró: *Punktem wyjścia był pewien artykuł w gazecie, który po raz pierwszy przeczytałem, mając 11 lat, wiosną 1957 roku, a po latach pomyślałem, że to dobry temat na powieść. Miesiącami siedziałem w archiwach i bibliotekach w jego poszukiwaniu, koniec końców znalazłem. Bez artykułu nie napisałbym powieści, bo bardzo ważne dla mnie jest prawdziwe wydarzenie, od którego można zacząć, coś wziętego z życia. Napisałem oczywiście książki, które mają niewiele wspólnego z wydarzeniami rzeczywistymi, ale jednocześnie dla prozy ważny jest taki właśnie punkt, który upewnia mnie, że nie podążę w złym kierunku.
Co to był za artykuł? Czego dotyczył?
Antypaństwowego spisku, podano w nim nazwiska. Przywódcą miał być Jenő Sujánszky, jeden z uczestników powstania w 1956 roku, a wcześniej działacz spiskowej antykomunistycznej organizacji Mezartin. W 1955 roku został zdemaskowany przez AVH [węgierski odpowiednik UB – przyp. WCh] i uwięziony, ale po wybuchu rewolucji uwolniono go z więzienia i walczył na ulicach Budapesztu. Emigrował do Francji jeszcze w listopadzie 1956 roku. Ten artykuł był typowy dla epoki, zawarto w nim wiele oskarżeń. Później, kiedy już pracowałem nad powieścią, nawiązałem kontakt z samym Sujánszkym, który żyje i mieszka w Paryżu, a po 1956 roku działał na rzecz upamiętnienia bojowników węgierskiego powstania. Bardzo otwarty, serdeczny człowiek. Okazało się, że niemal wszyscy wymienieni w artykule po nazwiskach byli w tamtym czasie już na emigracji z wyjątkiem mojego ojca, który również był tam wymieniony. I tak jak główny bohater powieści podczas rewolucji leżał w szpitalu, nie brał udziału w walkach ani w innych wydarzeniach. Nie podali
jego imienia, samo nazwisko, rzadkie na Węgrzech, więc na pewno było to świadome działanie wymierzone w niego.
Na zdjęciu: radziecki czołg na placu Móricza Zsigmonda w Budapeszcie, 1956
(img|668074|center)
Kim był pański ojciec, że dopuszczono się tej prowokacji?
Można powiedzieć, że był trzecim człowiekiem w Czepelu, przemysłowej dzielnicy budapeszteńskiej położonej na wyspie. Wielkie zakłady przemysłu metalowego, także papierniczego. Pracowało tam ponad 40 tysięcy robotników. Już wcześniej pod ojcem kopano dołki, chciano go jakoś wyeliminować, ale był zbyt dobrym inżynierem. Wykorzystano więc wydarzenia październikowe. Taki był mój pomysł na powieść, ale realia zmieniłem, bo na przykład akcja nie dzieje się w Czepelu, ale w małej fabryce, gdzie później ja pracowałem jako elektrotechnik. Postaci z fabryki są wymyślone, ale wiele innych – na przykład artyści plastycy biorący udział w wystawie malarstwa i rzeźby węgierskiej, czyli w Salonie Wiosennym, czy politycy tamtych czasów – występuje z nazwiska.
Pański bohater Gyula Fátray to ideowy komunista, zasymilowany węgierski Żyd. Czy to typowa postać dla tamtych czasów czy przeciwnie?
Dosyć typowa. Żydzi, którzy identyfikowali się z Węgrami, czyli absolutnie zasymilowani, zostali komunistami i po wyzwoleniu byli przekonani, że nadejdą złote czasy dla kraju. Wierzyli w komunizm, a potem okazało się, że jest to złudzenie. To bardzo typowe, że już przed rewolucją dochodzili prawdy o systemie. Ale mój bohater nadal jest idealistą, wierzy w komunizm i mądrość partii. Także jego żona Kati.
I nagle Fátray znajduje się w sytuacji podobnej do Józefa K. z „Procesu". Jest oskarżony, ale nie wie o co.
Jego sytuacja jest jednak mniej abstrakcyjna niż bohatera Kafki. Z artykułu dowiaduje się, że jest oskarżony o działalność antypaństwową, antywęgierską, antysocjalistyczną. Że podczas rewolucji działał w zorganizowanej grupie przestępczej. To oczywiście kłamstwo, ale dzięki niemu odwracają się od niego ludzie, nagle okazuje się ich wrogiem.
Jedną z najważniejszych dla mnie scen w powieści jest zebranie partyjne w fabryce, w której zatrudniony jest towarzysz Fátray. W jednej chwili dawni koledzy oskarżają go o czyny, o których nie ma pojęcia. A on widzi zupełnie obcych sobie ludzi.
Strach, oportunizm, to było wtedy typowe. To normalne wówczas zachowanie ludzi w takich sytuacjach.
Normalne? Ktoś zna kogoś przez wiele lat w miejscu pracy, a potem w żywe oczy kłamie przy świadkach. To chyba nie jest normalne?
Doświadczyłem takich sytuacji. Mój ojciec również.
Kati Fátray jest raczej negatywnie opisana, nie sposób jej polubić. Zaangażowana w pracy, jest oschła dla męża, bardzo surowa dla swego sześcioletniego synka, którego wychowuje na pioniera.
Jest straszna. Pochodzi z lumpenproletariatu, jest bardzo ambitna, chce być bezpruderyjna, obracając się w środowisku artystów, ale wychodzi to żałośnie. Znałem w latach 60. i 70. podobne kobiety i to były prawdziwe wiedźmy. To nie moja wina, że taka jest w książce, samo życie ją stworzyło. Poza tym nie spotkałem się z podobnymi kobietami w węgierskich powieściach, może autorzy byli zbyt skrępowani lub zażenowani. Tym bardziej taki typ jest wart opisania.
Synek Fátrayów Matyi patrzy na wszystko oczyma dziecka. Czy zawarł pan w jego postaci własne doświadczenie dzieciństwa i wspomnienia rewolucji? W 1956 roku miał pan dziesięć lat.
Matyi jest w książce młodszy ode mnie o cztery lata. W tym wieku to bardzo duża różnica. Jako dziesięciolatek rozumiałem wtedy dość dużo, a jeszcze więcej dzieci, które były o dwa, trzy lata starsze ode mnie. Powieściowy Matyi jako sześciolatek nie będzie pamiętał rewolucji. Jego generacja niczego nie będzie pamiętać, bo nie doświadczyła tamtych wydarzeń. Celowo w książce chciałem pokazać to pokolenie.
Na zdjęciu: mieszkańcy Budapesztu okładają ciało funkcjonariusza AVH (węgierskiego UB), 1956
(img|668075|center)
Salon Wiosenny był wystawą sztuki węgierskiej, na której po raz pierwszy po wojnie mogli pokazać swoje prace także artyści nietworzący w nurcie obowiązującego socrealizmu.
Tam byli i socrealiści, i inni. Pokazano go na wiosnę 1957 roku, po czym znowu nakazano tworzenie w duchu socrealizmu. Żona bohatera pracowała przy przygotowaniu tej wystawy, a ponieważ bardzo się w nią zaangażowała, gdyż była przekonana, że taka jest linia partii, nie była świadoma walk partyjnych frakcji i w konsekwencji straciła pracę, została przeniesiona do nowej. Dodam tylko, czego nie ma w powieści, że nasz długoletni artystyczny prawodawca, „człowiek od sztuki" i później prawa ręka Kadara w tej dziedzinie György Aczé był wtedy jeszcze po stronie stalinistów, ale po kilku latach przeszedł na stronę modernistów i reformistów.
Skąd Węgrzy, którzy w 1956 roku byli – jak Matyi – małymi dziećmi, czerpali wiedzę o węgierskim październiku? W Polsce był tzw. drugi obieg, w którym wychodziły książki o tamtych wydarzeniach.
Pokolenie młodsze ode mnie nic o tym nie wie, nie miało szansy się dowiedzieć, a po 1989 roku już go to nie obchodziło. Ludzie się tym nie interesowali. To jest też charakterystyczne dla większości dzisiejszych Węgrów, że nikogo to już nie obchodzi. W tym roku odbędą się oczywiście oficjalne uroczystości, ale przeciętnego Węgra to nie interesuje. Wśród inteligencji jest pewna wiedza, jest teraz wydawanych wiele znakomitych książek, pamiętników, relacji, wywiadów. Są to materiały historyczne wydawane w niewielkich nakładach, wreszcie filmy dokumentalne. Mój przyjaciel, historyk z Instytutu Filmowego, opowiadał mi, że wciąż pojawiają się nowe zdjęcia czy krótkie filmy z rewolucyjnych dni, zebrał już spory materiał, który będzie publikowany w internecie. Więc oczywiście są zainteresowane tematem jednostki, ale naród jest raczej obojętny i 60. rocznica niewiele tu zmieni. Chociaż ta rewolucja jest dla Węgrów bardzo ważna, dlatego napisałem tę książkę. Chodzi mi o to, że Węgrzy są o wiele bardziej pozytywistami
niż Polacy, dobrze wychodzi im bierny opór. Dlatego trudniej ich zmusić do rewolucyjnych wystąpień, ale jeśli już robią rewolucję, to znaczy, że po prostu nie mogli inaczej, i dlatego rok 1956 jest tak ważny w naszej historii. Niestety, ta świadomość jest obca obecnym politykom, zarówno tym rządzącym, jak i opozycyjnym, bo oni rewolucji nie doświadczyli, co widać w ich sposobie sprawowania władzy. Ich decyzje są lekkomyślne.
Jaką rolę w powieści pełni Budapeszt? Pamiętam opisy miasta z książki Sándora Máraiego „Sindbad wraca do domu", pełnego niezwykłych miejsc o wyjątkowym nastroju, mieniącego się kolorami, zapachami i smakami. U pana Budapeszt jest krańcowo inny...
Pochodzę z Budapesztu, wychowałem się w dzielnicy, którą opisałem w powieści. Znam ją doskonale i pamiętam, jak było. To oczywiście nie jest Budapeszt Máraiego, tylko zupełnie inne miasto. Obecny Budapeszt to zresztą także nie ten z lat 50. Najbardziej zapamiętałem ruiny, brak komunikacji w mieście, powyginane szyny tramwajowe. Zdumiewający obraz dla dziecka w moim wieku. Potem napisałem opowiadanie o tym, że każde miasto widzę podwójnie: jako to, które istnieje, i to zrujnowane, powojenne. Mam dwoiste spojrzenie na miasta właśnie od tamtego czasu, od węgierskiej rewolucji.
Pańską powieść kończy opis pochodu pierwszomajowego, który przeszedł ulicami Budapesztu w 1957 roku. Ponoć było na nim milion osób. Czy to nie dziwne? Naród skrwawiony kilka miesięcy wcześniej przez sowiecką interwencję już po pół roku gromadnie wyraża poparcie dla towarzysza Kadara. Jak to pogodzić?
Ludzie chcieli oślepnąć. Tam naprawdę był milion. Mój przyjaciel János Varga przeprowadził badania statystyczne na kronice dokumentującej tamten pochód i wyszło mu, że na samym placu Bohaterów było 700 tysięcy, a jeszcze były dochodzące do niego szerokie ulice. Sam rząd Kadara nie wziął pod uwagę, że ludzie chcą żyć dalej w spokoju, i jeszcze przez kilka lat stosował represje. Zupełnie niepotrzebne, bo opór był już złamany. Dowodem na to był właśnie pochód pierwszomajowy, rządzący nie rozumieli, że naród jest już po ich stronie. Nie jest to bardzo romantyczne, nawet wcale, ale tak właśnie było.
Na zdjęciu: radziecki wóz opancerzony na ulicy w Budapeszcie, listopad 1956
(img|668076|center)
To przypomina nasz 1956 rok i Gomułkę, któremu też społeczeństwo wtedy uwierzyło. U nas jednak nie było interwencji.
Bo Polacy na pewno walczyliby dłużej, Rosjanie zdawali sobie z tego sprawę.
Rok 1956 na Węgrzech opisywał w swych dziennikach Sándor Márai. Przyjechał do Monachium – miał tam audycje w Radiu Wolna Europa, jest też autorem słynnego wiersza „Aniele z nieba. Gwiazdka '56". Czy Márai to ważny dla pana pisarz?
Niezwykłe są jego dzienniki, zwłaszcza poświęcone latom II wojny i okresowi powojennemu, przed emigracją w 1948 roku. Także jego ostatnie lata zakończone samobójstwem w Kalifornii. Dla mnie to przede wszystkim pisarz tych właśnie dzienników, są naprawdę wspaniałe. Nie znałem go osobiście, emigrował, kiedy miałem dwa lata. W Ameryce nie spotkaliśmy się, choć byłem w Nowym Jorku, kiedy jeszcze żył w San Diego. Ale wtedy w księgarni węgierskiej, do której mnie zaproszono, jej właściciel opowiadał mi, że kiedyś przed wystawą stanął jakiś starszy człowiek z żoną, a potem wszedł i przedstawił się: „Jestem Sándor Márai". Żałuję, że nie poznałem go osobiście, na pewno chciałbym z nim porozmawiać. Jego pierwszym językiem był niemiecki, pisał w nim do niemieckich gazet. A jednak w literaturze wybrał węgierski, choć wiedział, że utrudni mu to dostęp do czytelnika na Zachodzie.
Na szczęście wiele książek Máraiego możemy już dziś przeczytać po polsku. Kogo jeszcze zarekomendowałby pan polskiemu czytelnikowi?
Na pewno wart poznania jest zmarły rok temu świetny prozaik Endre Fejes, którego znałem. Także János Háy. Wiem, że teraz ukazały się po polsku opowiadania, ale jego powieść „Dziecko" to w ostatnich latach na pewno jedna z najlepszych na Węgrzech książek. U nas czyta więcej ludzi niż w Polsce i czytelnicy są wierni węgierskim autorom, choć zalew komercji z Zachodu jest taki sam jak tutaj. Może dzieje się tak dlatego, że nasze społeczeństwo starzeje się i ta starsza generacja wciąż czyta i kupuje książki. Kiedy ona odejdzie, będzie dużo gorzej, bo młodzi Węgrzy nie czytają wcale rodzimych autorów. Modne są za to opowieści o wampirach.
(video|http://wp.tv/i,60-kg-unikatowych-dokumentow-ukrytych-w-scianach,mid,1828379,cid,4051,klip.html|620|400)