Podtytuł „..jak przestać sprzątać ludzi i wziąć się za zmywanie" sugeruje radykalną metamorfozę głównego bohatera. W poprzedniej wydanej w Polsce książce Hallgrimura Helgassona, * 101 Reykjavik, do przemiany, czyli obudzenia ospałego Hlynura ze zmysłowego i życiowego letargu, przyczyniła się głównie ognista instruktorka flamenco, importowana wprost z Hiszpanii. *Tym razem to islandzka „maślana blondynka" budzi ciepłego miśka w bałkańskim macho, strzelającym do ludzi za pieniądze. Budzenie miśka zresztą przydarza się jej raczej mimochodem, bo żądne mocnych wrażeń dziewczę zafascynowane jest przede wszystkim mroczną legendą faceta o wiele mówiącej ksywie Toxic.
Poradnik domowy kilera zaczyna się jak rozszalała pulp fiction, w której trupy liczy się na sześciopaki i w pewnym momencie nie zabraknie nawet damskiej główki w lodówce. Główny bohater uwalnia się z pułapki FBI na amerykańskim lotnisku zabijając przypadkowego człowieka i przejmując jego tożsamość. Zabity był telewizyjnym kaznodzieją i leciał do Reykjaviku. Kiler utknie w porcie przeznaczenia, przygarnięty przez dziennikarzy Pana Boga z lokalnej stacyjki, totalnie zbombardowany miłością i prześladowany przez własne wspomnienia z bałkańskiej wojny, gdzie nauczył się strzelać do ludzi, a później, już za oceanem, zaczął robić to zawodowo. Im dalej, tym mniej jest się z czego śmiać...
Powieść można odczytywać na wiele sposobów – jako zabawę popkulturowymi schematami w stylu niedawno wydanego * Subtelnego nosa Lilli Steinbeck* Heinricha Steinfesta, jako zderzenie podszytej matriarchatem kultury islandzkiej z przedstawicielem wymierającego w Europie gatunku macho, w którym scenki z wojny płci przeplatane są scenami z prawdziwej wojny – krwawej i bratobójczej. A wszystko to w sennym Reykjaviku, po którym plączą się ofermowaci policjanci oraz polscy i litewscy fachowcy (po cichu podejrzewaliśmy, że tak nas widzą, ale wstydziliśmy się przyznać...). W wywiadzie po opublikowaniu * 101 Reykjavik* Hallgrímur Helgason powiedział, że Bóg nie dotarł jeszcze do Islandii, w której wyobraźnię ludzi nadal zaludniają duchy z zaświatów i elfy z nordyckiej mitologii. A jednak (Hallelujah!!!) dobry Bóg jest już w Reykjaviku i ma
tam swoich wiernych wyznawców, ufających, że miłość i wiara (z udziałem dobrze wymierzonej pokuty) mogą przemienić każdego.
Hallgrímur Helgason to bardzo dobry pisarz, i jestem przekonana, że jeśli spod brawurowej czarnej komedii i satyry obyczajowej na jego rodaków, szczególnie tych świeżo i ostentacyjnie nawróconych, przeziera ewangeliczna przypowieść o zbawieniu dobrego łotra, to z pewnością nie stało się tak przypadkiem.