Lawa trawiąca powoli miasto
"Byłem zaskoczony tym, co ujrzałem. Spodziewałem się rzeki ognia, lecz nie było żadnego ognia i nic nie płonęło, a San Sebastiano z wolna umierało przygniatane tonami wulkanicznych skał. Lawa przemieszczała się z prędkością zaledwie kilku metrów na godzinę, ale przykryła już połowę miasteczka dziesięciometrową warstwą" - raportuje Lewis i dalej, z wielką wprawą, opisuje, co widzi:
"Nienaruszona kopuła, zerwana z zasypanego kościoła, sunęła w naszą stronę po żużlowym łożysku. Wszystko odbywało się dziwnie spokojnie. Czarną hałdą wstrząsały lekkie drgawki, a z jej czoła osypywał się z chrzęstem drobniejszy żwir. Jeden z domów został otoczony i połknięty w całości. Ledwo słyszalny, daleki odgłos miażdżenia był znakiem, że lawa zaczęła trawić.
Na moich oczach naparła na wysoki budynek, w którym mieściła się zapewne najbardziej elegancka kawiarnia San Sebastiano. Przez piętnaście czy dwadzieścia minut stawiał opór, ale potem wewnętrzne drgania lawy musiały przenieść się na jego konstrukcję, ponieważ też zaczął dygotać i wkrótce jego mury wybrzuszyły się i zawaliły".