Dancing, śledź i kelnerki z "Syreny"
Wychowywana głównie przez babcię Ewa Kasprzyk nie pomija ciepłych historii związanych z dzieciństwem i rodzicami. Od dziecka była zafascynowana odgrywaniem ról, choć jako dziewczynka widziała siebie raczej w roli pięknej kelnerki, niż aktorki:
"Ojciec był dyrektorem szkoły, mama szefem wielkiej, dwupoziomowej restauracji "Smakosz" i "Syrena". Do "Smakosza" chodziło się na setkę i śledzia, do "Syreny" na dancing. Uwielbiałam po szkole chodzić do mamy, do "Syreny" i patrzeć na kelnerki. Fascynowała mnie wtedy ich praca i nie wyobrażałam sobie innej dla siebie. Mówiłam: "Fajnie być taką kelnerką, chodzić po sali, podawać, rozmawiać z ludźmi...". - i dodaje: "To przecież podobne do aktorstwa. Tak samo wybitnie usługowy zawód".
Ale po maturze Kasprzyk nie wkłada kelnerskiego fartuszka, tylko sukienkę od babci i jedzie do Krakowa na egzamin. Nie słucha matki i jej koleżanek, przekonanych, że aktorka musi być piękna i w dodatku koniecznie musi sypiać z reżyserami. Egzamin okazuje się wielką klapą, podchodzi do niego jeszcze raz. Po ukończeniu krakowskiej PWST przychodzi czas, w którym grywa w Teatrze Wybrzeże.