„Siostra Dorothy Stang została zamordowana w Brazylii, w lasach Amazonii. Nie należy jej jednak uważać za ofiarę morderstwa. Ofiary morderstwa nie mają wyboru: ich życie zostaje im odebrane. Siostrze Dorothy Stang nikt nie odebrał życia. Ona miała wybór. Dorothy oddała swoje życie w sposób wolny i całkowity. Oddawała swoje życie przez całe życie. I właśnie to stanowi unikatową cechę tej siostry misjonarki” – ten wstępny zaledwie fragment przedmowy siostry Elisabeth Bowyer ze zgromadzenia Sióstr Notre Dame de Namur, streszcza w sobie niemal całą historię Dorothy. Od razu więc nasuwa się pytanie, czy ta konwencja nie zawodzi. Morderstwo tę opowieść otwiera i ono również ją zamknie, nie pozostawiając zbyt wiele miejsca na informacje poboczne. W tych paru zaledwie zdaniach zawiera się bowiem kwintesencja całej książki, reszta natomiast wydaje się treścią naddaną, nie zawsze frapującą. Otóż dowiadujemy się m.in., że siostra Dorothy Stang przyszła na świat jako czwarte z dziewięciorga dzieci w pobożnej,
katolickiej rodzinie. Miłości otrzymywała wiele, ale i wiele od niej wymagano. W wieku lat siedemnastu dojrzała w swej wierze na tyle, by podjąć decyzję o życiu klasztornym. Tam uczyła się dyscypliny i coraz to nowszych wyrzeczeń, przyzwyczajała do ubóstwa, pokory i gorliwej modlitwy. Zakonna przestrzeń mocno ją jednak ograniczała, toteż Dorothy szybko zdecydowała się na wyjazd na misję. Tam z kolei czekały ją fatalne warunki sanitarne, brak środków do życia oraz zabiedzony i uciśniony lud, bezbronny i zrozpaczony, jakby sam Bóg o nim zapomniał.
To nie bieda jednak okazała się największym wrogiem mieszkańców Amazonii. Chętni do pracy, zaznajomieni z uprawą roli i hodowlą bydła, pragnęli mieć tylko tyle, by wyżywić siebie i swoje rodziny. I pewnie by im się to udawało, gdyby nie możni właściciele ziemscy, zastraszający ich i przeganiający z miejsca na miejsce. Szansą wydawał się projekt zasiedlenia tamtejszych terenów w myśl hasła „Ziemia bezludna dla ludzi bez ziemi”, przyciągający na opustoszałe tereny amazońskich lasów bezrolnych imigrantów ze wszystkich zakątków Brazylii. Tu także pojawili się szybko bogatsi, wraz ze sfałszowanymi dokumentami dzierżawy i zastępami degeneratów u boku, gotowymi zabić dla najśmieszniejszych nawet pieniędzy. To im najbardziej przeszkadzała zresztą Dorothy – uparta zakonnica, wspierająca chłopów i walcząca w ich obronie, dążąca do wyzwolenia kobiet i poprawy ich sytuacji społecznej oraz ucząca ludzi czytania, pisania, wiary w Boga i własne możliwości. To ona również stworzyła ideę reformy rolnej, zapewniającej
produktywność ziemi przy jednoczesnym jej poszanowaniu. Urzędnicy niespecjalnie byli jednak zainteresowani tak samą reformą, jak i problemami biedoty. Dorothy wiele godzin spędziła na wyczekiwaniu przed drzwiami gabinetów, na posterunku policji, u możnych tamtejszego świata. Lekceważona i pomiatana, nigdy nie traciła nadziei w poprawę stanu życia osadników. Irytował ją rabunkowy wyręb tropikalnych lasów, bezprawne wywłaszczenia chłopów, publiczne przyzwolenie na to, by siła stanowiła prawo. Trzydzieści lat poświęciła więc na wspieranie osadników, na dzielenie się z nimi ostatnimi okruchami chleba, na trwanie w ich biedzie i bezradności.
Życie nigdy Dorothy nie rozpieszczało, każdorazowy sukces okupiony był kolejną porażką, widokiem kolejnej wynędzniałej rodziny, płaczem kolejnych przepędzonych z własnej ziemi rolników. Największą wadą misjonarki był upór, który nakazywał jej obstawać przy swoim nawet w obliczu śmiertelnego zagrożenia. Cenę za jej głowę wyznaczano wielokrotnie. Podobnie działo się ze wszystkimi działaczami, którym nie odpowiadały bezprawne rządy silniejszych i możniejszych. Kwoty różniły się naturalnie w zależności od obiektu mordu. Za lidera projektu osadniczego płacono 5 tysięcy reali, członka rady miejskiej – 15 tysięcy, za księdza zaś – 20. Siostra Dorothy przez długi czas przodowała w rankingu, zajmując w nim niebagatelne, drugie miejsce, wraz z życiem wycenionym na 50 tysięcy reali. Nie były to oczywiście informacje specjalnie poufne, o planowanym zamachu na misjonarkę wiedzieli niemal wszyscy, w tym ona sama. Za nic jednak nie chciała słyszeć o opuszczeniu swoich ludzi i powrocie do cywilizowanego, bezpiecznego
świata. I tu zdradziła ją chyba naiwna wiara w to, że nikt nie odważy się zabić tak starej kobiety. Kiedy bowiem stanęła twarzą w twarz ze swymi prześladowcami, była już kobietą siedemdziesięcioczteroletnią. Ani jej poświęcenie, ani dobroć i zasługi dla tamtejszej społeczności, nie były w stanie powstrzymać morderców. Dorothy zastrzelono 12 lutego 2005 roku.
O ile chylę czoła przed bohaterką książki, o tyle do samej autorki mam już pewne zastrzeżenia. Nie do końca sprawdza się chyba wypomniana we wstępnie formuła. Nie buduje napięcia, nie sprzyja aurze opowieści, staje się raczej streszczeniem, którego czytelnik niekoniecznie by sobie życzył. A przecież można było prościej, snując tę historię od najmłodszych lat Dorothy, by w miarę upływu stron odkrywać coraz to nowsze fakty. Niezbyt wiele dowiadujemy się zresztą o niej samej, jak moglibyśmy się po biografii spodziewać. Więcej tu informacji o sytuacji amazońskiej dżungli, o ciężkiej, misjonarskiej pracy w imię ochrony praw człowieka i poprawy jakości bytu osadników. Autorka nieco się z tego zresztą tłumaczy, oświadczając już we wprowadzeniu, że książka ta nie pretenduje do bycia wyczerpującą biografią, a raczej bada życie zakonnicy w kontekście brutalnej walki o ziemię. Jakkolwiek by jednak nie osądzał zapędów autorki, książka rzeczywiście jest warta uwagi – jeśli nie ze względu na swe literackie walory, to
przynajmniej ze względu na świadectwo miłości i poświęcenia, jakie swoim życiem dała Dorothy Stang.