Powtarzalność nie jest wadą do chwili, gdy nie staje się nudą. Powtarzalność w literaturze nie razi, dopóki wykorzystywane schematy są na nowo odświeżane. W każdym przypadku powtarzalność, która pozbawia nadziei na zdziwienie i zachwyt jest absolutnie zabójcza. Trudno powiedzieć, w jak ogromnym stopniu ta cecha może być zabójcza dla opowieści o przygodach młodego herosa.
Percy Jackson to z pozoru typowy amerykański nastolatek – typowy do tego stopnia, że od pierwszych stron można odnieść wrażenie, że albo za parę lat chłopak zacznie nosić do bólu znane z amerykańskich seriali kurtki bejsbolowe, albo stanie się bohaterem Marvelowskiego komiksu. Gdy chłopak przybywa do lokalnego muzeum na klasową wycieczkę, trzymając się swego nieco gamoniowatego kolegi, wydaje się, że za chwilę ukąsi go pająk i stanie się drugim Spidermanem. Do tej sytuacji oczywiście nie dochodzi, dzieją się natomiast rzeczy daleko bardziej żałosne. Stereotypowo surowa nauczycielka matematyki niespodziewanie przemienia się w starożytną Erynię – i, niestety, nie jest to metafora. Ta raczej mało sympatyczna kobieta poluje oczywiście na młodocianego bohatera, który – jakżeby mogło być inaczej – pokonuje potwora, bardzo przytomnie dochodząc do wniosku, że wokół zaczynają się dziać dość dziwne rzeczy. Równie tragiczny, co sztampowy, splot wypadków – na które lepiej spuścić litościwą zasłonę milczenia –
prowadzi Percy’ego (a właściwie Perseusza) na Wzgórze Herosów, czyli skautowski obóz dla niechcianych, porzuconych lub osieroconych dzieci bogów olimpijskich i śmiertelników. Po wielu perypetiach Percy wreszcie dowiaduje się, kim jest jego nieznany ojciec – tej chwili autor ewidentnie nie mógł opóźniać jeszcze bardziej, gdyż pochodzenie chłopaka jest do bólu oczywiste niemal od samego początku. Niemal od razu chłopiec zostaje wysłany na śmiertelnie niebezpieczną misjęmisję, by – jak przystało na herosa – uwolnić świat od zagłady, czyli w tym wypadku zwrócić Zeusowi podstępnie wykradziony z Olimpu piorun. Piętrzące się do granic absurdu przeszkody pomagają Percy’emu pokonywać dwoje przyjaciół z obozu – dzieci walczą z mitologicznymi potworami, spotykają olimpijskich bogów, próbują nie ulec mocy starożytnej magii. Powodzenie całego przedsięwzięcia ma jednak, jak wszystko w świecie, swoją cenę i Percy wkrótce zrozumie, że los bohatera jest trudny i wyjątkowo gorzki.
Złodziej pioruna jest jednak książką bardzo wtórną: bohater, poza standardowym zestawem cech każdego młodocianego bohatera, który musi przejść szereg prób i misji, by udowodnić swoją bohaterskość, jest w zdecydowanie większej części tekstu pozbawioną własnego charakteru postacią. Trochę w nim Spidermana, więcej Harry’ego Pottera, zdarza mu się przypominać chłopców z Narni, niejako z obowiązku stara się dorównywać mitologicznym półbogom. Szkoda, że autor dopiero pod koniec tomu obdarzył Percy’ego kilkoma ciekawymi cechami, dzięki którym chłopak zyskuje na indywidualności. Wiele się po tej książce spodziewać nie można: Percy nie jest stworzonym przez Le Guin Gedem, wydarzenia też tchną na milę schematycznością, dwoje przyjaciół to właściwie Hermiona Granger i Ron Weasley, którzy od swych pierwowzorów różnią się wyłącznie imionami… Literacka podróż, którą Riordan funduje czytelnikowi zdecydowanie nie jest wyprawą w nietknięte ludzką stopą ostępy, nie jest też – choć mogłaby być – podróżą w stronę miejsc
dobrze znanych, choć nieco zmienionych, odświeżająco pozbawionych rutyny. Oby kolejne tomy zmieniły nieco kierunek podróży.