Gdyby kobiety, gdyby mężczyźni
Kim więc naprawdę jest kobieta, kim jest mężczyzna? Dopiero gdy staje się to kwestią naszej świadomej decyzji, rozumiemy, że przebieg linii oddzielającej płeć od płci nie jest jedynie sprawą języka i ideologii.
Lekarze są specjalistami od zdrowia, ponieważ studiują choroby; fantaści są specjalistami od człowieczeństwa, ponieważ studiują nieczłowieczeństwo.
Pomiędzy obcością gatunkową (człowiek-nieczłowiek) i obcością jednostkową (ja-nie ja) znajdujemy wiele rozmaitych linii podziału, stopni alienowatości, opisywalnych przez swoje dopełnienie – m. in. granicę płci. Fantastyka zawsze będzie w tym opisie najskuteczniejsza, ponieważ każde wyobrażenie negatywu, każdą odwracającą sytuację hipotezę przedstawia nie w mglistej metaforze, lecz jako obiektywną prawdę.
Kiedy furorę robiła książka Mężczyźni są z Marsa, kobiety z Wenus, wszyscy rozumieliśmy owo twierdzenie właśnie jako zgrabną metaforę. SF mogłaby jednak opowiedzieć tę historię z pełnym realizmem: mężczyźni i kobiety należą do innych gatunków, naturalnie sobie wrogich, zniewolonych przez biologię do koegzystencji – ale dopiero, gdy wyrwą się z tej niewoli, poznają prawdziwą istotę męskości (w kontraście do niemęskości) i kobiecości (w kontraście do niekobiecości).
Wszyscy znamy w SF Lewą rękę ciemności Ursuli Le Guin i Opowieść podręcznej Margaret Atwood. Literatura feministyczna wyprodukowała wszakże niejedną dystopię i utopię, prezentujące społeczeństwa patriarchalnego ucisku i społeczeństwa złożone z samych kobiet, wyzwolonych spod biologicznego jarzma chromosomu Y. W naturalnej reakcji na nie powstawały z kolei utwory prześmiewcze (chociażby „Seksmisja” Machulskiego). Rzadko jednak stosuje się tu klasyczny paradygmat SF, gdzie ideologia nie jest punktem startu, lecz pochodną logicznie rozwiniętych naukowych założeń. Ideologie z wielką łatwością naginają ku sobie naukę, jak to obserwujemy na co dzień przy okazji sporów o aborcję, komórki macierzyste itp.; co dopiero w literaturze! Tym więcej uwagi warta eksperyment przeprowadzony przez Davida Brina w powieści Glory Season.
Brin zaprojektował społeczeństwo planety Stratos nie jako model statyczny – po prostu ułożony według arbitralnie dobranych parametrów, jak to zwykli robić leniwi autorzy SF oraz pisarze traktujący SF jako pretekst. Brin stworzył model, który broni się jako mechanizm działający w czasie, żywy organizm, samopowracający do stanu równowagi i wypierający ze środowiska wszystkie modele konkurencyjne. W biologii ewolucyjnej mówi się o poszukiwaniu „strategii stabilnej ewolucyjnie” (ESS). Matematyczne symulacje prezentują te zasady na automatach komórkowych, w różnych odmianach gry Życie, wymyślonej przez Johna Conwaya w odpowiedzi na postulat von Neumanna. Zetknąwszy się początku lat 90-tych z tymi programami (a był to także czas fascynacji Core Wars), sądziłem, że zrodzi się z tego cały podgatunek SF, analogicznie do SF nanotechnologicznej czy SF genetycznej. Nic podobnego nie nastąpiło. U Brina gra Życie też jest edukacyjnym ozdobnikiem fabuły.
Jak sam przyznaje w posłowiu, wszystko zaczęło się od informacji o pewnych gatunkach jaszczurek tworzących w procesie partenogenezy genetyczne kopie samic. Bardziej elastyczne przystosowanie prezentują owady z gatunku ziemiórki: zdolne do reprodukcji zarówno płciowej, jak i przez klonowanie. Wielką zaletą rozmnażania płciowego jest możliwość szybkiego przystosowania się do zmienionych warunków: ze zmieszanych genów ojca i matki rodzą się osobniki różne i od ojca, i od matki. W okresach rewolucji strategia płci wyprze strategie klonów. Jednak przez większość czasu, gdy gra toczy się w stałych warunkach, strategia klonów, przez pokolenia idealnie wypełniających raz zajętą niszę, wypiera chaotyczną strategię płci. Ponieważ z definicji to kobiety rodzą dzieci – czy z wymieszanymi, czy z niezmienionymi genami – strategia klonów oznacza społeczeństwo wyspecjalizowanych matriarchatów: córek rodzących córki rodzących córki rodzących córki, każda stanowiąca odbicie matki-założycielki: tej, która znalazła Niszę.
Jak jednak zabezpieczyć takie społeczeństwo na wypadek nagłego odwrócenia warunków, do których od nowa musiałoby się przystosowywać? Otóż ludzie na Stratos, gdzie rok jest trzykrotnie dłuższy, zaprogramowani zostali genetycznie do różnych cyklów płodności (rui): w zimie pożądanie ogarnia kobiety, ale w zimie rodzą się tylko klony, plemnik potrzebny jest do pobudzenia jajeczka, nie dochodzi do zapłodnienia; w lecie to mężczyźni uganiają się za obojętnymi kobietami, które, w zamian za rozmaite polityczne i gospodarcze kontrakty, przyjmują niekiedy te awanse. Tak poczęte dzieci – córki i synowie – wprowadzają do genetycznej puli konieczny element przypadku.
Strategia jest podwójnie ustabilizowana: gen pozaletniej aktywności seksualnej mężczyzn ulega wyparciu, ponieważ poza latem żadne męskie geny nie są przekazywane następnym pokoleniom; gen pozazimowej aktywności kobiet stanowi upośledzenie, ponieważ to w zimie kobiece geny kopiują się bezbłędnie, w lecie ulegając zanieczyszczeniu w mejozie.
Nadbudowa kulturowa takiego społeczeństwa stanowi wypadkową rozmaitych ideologii radykalnego feminizmu, przywiezionych na Stratos przez kolonistki pochodzące z ziemskiej cywilizacji. Mężczyźni zostali np. uwarunkowani (po części w procesie wychowania, po części - selekcji genów) do absolutnego pacyfizmu: „walka nie jest rzeczą męską”, to kobiety chwytają za broń i własną piersią zasłaniają czmychających na tyły bezbronnych mężczyzn. W stratosowych romansach przygodowych piękne i odważne bohaterki ratują młodzianów w opresji („laddies in distress”) - dokładnie tak jak czyni to bohaterka Glory Season!
Kultura tłumaczy to nie słabością mężczyzn, lecz ich wrodzonym instynktem destrukcji: gdyby dopuścić ich do walki, mielibyśmy zaraz gwałty, rzezie i wojny z byle powodu, podczas gdy kobiety potrafią się w agresji samoograniczać, przestrzegają np. kodeksu korsarstwa, nawet dla zdobycia statku zakazującego stosowania ostrego oręża. Jak wiemy z historii naszej kultury, jest to założenie fałszywe (w sytuacjach agresji to kobiety częściej przejawiają bezzasadne okrucieństwo), ale czy jest ono niemożliwym do zrealizowania w populacji zaprojektowanej tak od podstaw?
Wiele tych uwarunkowań zaszczepiono głównie po to, aby zawstrzymać na Stratosie ewolucję technologiczną, która w naturalny sposób prędzej czy później niweluje ograniczenia biologii. Mężczyzni nie parają się u Brina nauką: „nie jest męską rzeczą zajmować się tym, czego nie można zbudować własnymi rękoma”. Jeszcze więcej specyficznych zwyczajów stanowi bezpośredni rezultat klanowej struktury społecznej: większość obywateli Stratosu to klony – prawnuczki matek-założycielek klanów. Klan może próbować ustanowić każda kobieta, która jest w czymś na tyle dobra, że znalazła dla siebie (swojego genomu) odpowiednio głęboką niszę. Są więc klany górnicze, kupieckie, rolnicze, żołnierskie, a nawet aktorskie i szpiegowskie. Klan jest strukturą ściślejszą od rodziny, planującą na wieki i tysiąclecia w przód, tworzącą własną subkulturę (wierzenia, obrzędy, języki) i oferującą poszczególnym klonom perspektywę swoistej nieśmiertelności.
Kim więc naprawdę jest kobieta, kim jest mężczyzna? Dopiero gdy staje się to kwestią naszej świadomej decyzji, rozumiemy, że przebieg linii oddzielającej płeć od płci nie jest jedynie sprawą języka i ideologii. SF nie pokaże, czym jest „prawdziwa męskość”, „prawdziwa kobiecość” - ale może pokazać najdalsze konsekwencje przyjęcia rozmaitych definicji męskości i kobiecości.
Skupiam się na modelu biologii i kultury skonstruowanym przez Brina, ponieważ – niestety! – o fabule nie mogę rzec nic dobrego. Nie jest to bynajmniej literacka porażka (może tylko pociągnięte wyraźnie bez przekonania zakończenie nosi znamiona niedoróbki). Po prostu Brin całą tę fascynującą kreację, wraz z wszystkimi jej naukowymi, społecznymi i kulturowymi implikacjami, zamierzył sobie przedstawić w formie przygodowej powieści dla młodzieży, czyniąc zresztą głównym bohaterem uroczą i bystrą, choć przecież infantylną piętnastolatkę. I jako obcoplanetarną wersję powieści marynistycznej (większość akcji rozgrywa się na morzu, a nawet wśród piratów) czyta się to z bezboleśnie – lecz przy tym z dojmującym poczuciem wtórności.
W takich właśnie utworach SF najdrastyczniej ujawnia wrodzoną dysproporcję, na którą już wielokroć narzekałem. Oryginalny świat, porządnie i wnikliwie przemyślany w rozmaitych swych aspektach, robota autora bez wątpienia inteligentnego i nie bojącego się zejść z utartych ścieżek – który to autor pod względem fabuły, narracji, stylu, języka, wiarygodności psychologicznej zawiesił sobie poprzeczkę na wysokości groszowego romansu, pulpowej sensacji.
Od dawna próbuję sobie wytłumaczyć tę przypadłość SF. Może pora spojrzeć na sprawę właśnie wedle reguł biologii ewolucyjnej, zapuścić na automatach komórkowych grę pt. Życie Science Fiction. Dlaczego strategia „niskiej literatury” (NL) „wysokiego konceptu” (WK) wypiera wszystkie inne i okazuje się tak stabilną?
Oto mój model ESS:
Utrwalają się (rozmnażają) te wzorce literackie, dla których istnieje zapotrzebowanie czytelnicze i rezonans medialny. Gen WK stanowi handicap: w normalnych warunkach więcej potomstwa ma utwór go pozbawiony, ponieważ wysoki koncept z definicji wyklucza pewną część odbiorców, a także dlatego, że źle się kopiuje (nie sposób kopiować oryginalności!). Istnieje wszakże nisza ekologiczna: odbiorcy w naturalny sposób preferujący tego typu pomysłowość (w bardzo dużym uproszczeniu: „umysły ścisłe”). W ramach tej niszy (czasami nazywanej „gettem”), której wielkość jest w danym pokoleniu stała, rozważamy konkurencję „niskiej literatury wysokiego konceptu” i „wysokiej literatury wysokiego konceptu”. I w owej niszy to gen WL jest genem upośledzającym: nie tylko że ten sam pomysł przedstawiony w narracji sztampowej wygra z przedstawieniem w narracji oryginalnej, ale trudno znaleźć nawet taki genom pierwotny (takiego autora), w którym połączenie obu tych genów byłoby możliwe: albo pochodzi on z niszy i wówczas wraz z genem
WK odziedziczył gen NL, albo pochodzi spoza niszy i wówczas z definicji nie posiada genu WK.
Cała nadzieja w tym, że sztuka nie rządzi się prawami socjobiologii i niekiedy jeden organizm zmienia tu preferencje całej populacji.