Można długo się spierać, który z tematów jest bardziej drażliwy: religia czy polityka? Czym mogłoby być ich połączenie? Mieszanką co najmniej wybuchową, o której w swojej najnowszej książce pisze Mark Lilla, amerykański filozof i historyk idei, znany polskiej publiczności nie tylko z racji swoich kaszubskich korzeni, lecz wydanemu kilka lat temu zbiorowi esejów (Lekkomyślny umysł), nie oszczędzających dwudziestowiecznych intelektualistów uwikłanych w niebezpieczne, ideologiczne związki. Najstarszą, a jednocześnie najbardziej rozpowszechnioną na świecie relacją, łączącą ze sobą politykę i religię jest teologia polityczna, czyli wizja stosunków społecznych odwołująca się bezpośrednio do objawienia religijnego, a która w świecie zachodnim uważana jest za dawno pogrzebną przeszłość.
Lilla rozpoczynając swoje rozważania na temat teologii politycznej analizuje kolejno trzy podstawowe typy relacji pomiędzy Bogiem a światem ludzkich spraw, przedstawiając ich polityczne konsekwencje. Następnie zarysowuje historię polityczną chrześcijaństwa, obfitującą w wiele krwawych wydarzeń, które sprowokują powstanie idei oddzielenia tego, co boskie, od tego, co świeckie, czyli do rozróżnienia polityki i eschatologii. Amerykański filozof podkreśla przy tym przełomowe znaczenie, genialnej w upraszczaniu wielu spraw rozprawy Tomasza Hobbesa Lewiatan, która stanowiła główną inspirację dla ojców założycieli liberalizmu, takich jak John Locke i David Hume. Po tej wycieczce do Wielkiej Brytanii, którą można uznać za ojczyznę idei „wielkiej separacji”, odwiedzamy Jana Jakuba Rousseau, autora Wyznań wikarego sabaudzkiego, usiłującego na nowo przemyśleć relację pomiędzy życiem społecznym, a wiarą, doceniając tę ostatnią z antropologicznego punktu widzenia. Po krótkim pobycie we Francji udajemy się do
Niemiec, w których pozostajemy w zasadzie do czasów RFN-u. Pomysł nieortodoksyjnego docenienia wiary dokonany przez Rousseau, natchnął tamtejszych myślicieli, takich jak Kant, Hegel, a później teologów liberalnych i bardzo różnych, aczkolwiek na swój sposób mesjanizujących myślicieli, takich jak Martin Buber i Ernst Bloch do próby wytyczenia „trzeciej drogi” pomiędzy religią, a życiem społecznym, która oznaczała de facto powrót do teologii politycznej, z jej najbardziej nieobliczalnymi konsekwencjami.
Zaletą przemyśleń wyłożonych w Bezsilnym Bogu jest ich zwięzłość. Zamiast pisania kilku tomów, amerykański uczony skupia się na, jego zdaniem, najbardziej przełomowych momentach w dziejach europejskiej myśli społecznej. Dzieje tak się w wypadku referowania kluczowych tekstów filozoficznych, takich jak już wspomniany Lewiatan czy Emil, lecz również uważanych przez wielu za szczytowe osiągnięcia myśli spekulatywnej dzieła niemieckich idealistów (kantowskie krytyki, Fenomenologia ducha Hegla). Lilla zdumiewa wręcz w pokazywaniu, jak zdawałoby się różne dyscypliny filozoficzne, takie jak teoria poznania łączą się z zagadnieniami z zakresu filozofii polityki i filozofii religii. Korzystnie oceniam również zabieg spojrzenia na prezentowaną problematyką na zasadzie: od ogółu do szczegółu, czyli od zakreślenia podstawowych ram niezmiernie przydatnych przy omawianiu bardziej konkretnych problemów w późniejszych rozdziałach. Dzięki temu, obcujemy nie tylko z dziełem pouczającym, lecz również stosunkowo
łatwym w odbiorze, co jest głównie zasługą sprawnego i atrakcyjnego dla czytelnika pióra amerykańskiego profesora, nie stroniącego od mocnych sformułowań sugerujących chociażby, że samozadowolenie liberalnych demokracji często przybiera formę „szowinizmu z ludzką twarzą”.
Gdybym miał wydobyć z tej, ponoć jednej z najlepszych książek na temat sekularyzacji (listę takowych sporządziła w najnowszym wydaniu „Teologii politycznej” Katarzyna Zielińska), najważniejszą myśl, to powiedziałbym, że autor próbuje nas przekonać do jednego. Zastąpienie teologii politycznej filozofią polityki nie jest dziejową koniecznością, lecz stanowi wynik świadomej decyzji, by ułożyć relacje społeczne bez odwoływania się do nadprzyrodzonych autorytetów. Filozofia polityki zatem jest trwającym niespełna czterysta lat eksperymentem, którego powodzenie zależy od nas samych. Dobrze mieć tę myśl na uwadze, podejmując nawet najskromniejsze decyzje polityczne, nie tylko rewolucje, o których z tej książki niewiele się dowiemy.