W strzępach po paru latach więzienia
Kiedy w 1949 roku zaczęła się kolektywizacja, pukali do drzwi każdego, komisje chodziły pod rękę z milicją. Skończyli walić w drzwi w 1962 roku, kiedy już nie było czego zabierać, bo wszystko należało do państwa. Najbogatsi trafiali za kratki albo na roboty. W więzieniu strażnicy pomagali im uciec przed cierpieniem, to znaczy zwariować.
Po paru latach ludzie wychodzili stamtąd w strzępach. Mieli napady agresji i paniki. Przestawali mówić i nie pozwalali się dotykać. Łóżko nie było już łóżkiem, jedzenie nie było jedzeniem, tylko krzyk był krzykiem. Kiedy umierali, ich żony żegnały się z ulgą, a sąsiedzi mówili: "Koniec jego mękom, niech spoczywa w pokoju".