Więzień, który nie chciał być katem
Pewnego dnia, kiedy przyszła jego kolej, by być katem, Petre nie wytrzymał. Mnisi stali przed nim, brodaci i wychudli, z pochylonymi głowami. Trzęsły im się kolana.
- Błagam - powiedział - usiądźcie. To będzie moja wina, ale usiądźcie.
Usiedli wszyscy trzej. Płakali. Strażnik wszedł do celi i po prostu uderzył go pięścią w twarz. Wywlókł, trzymając za więzienne szmaty. Mnisi nie widzieli go przez kilka dni.
Kiedy Petre wrócił, nie miał już wieku. Jego włosy i wąsy były białe jak brody mnichów. Strażnicy wybili mu zęby. Zmieniło się wszystko - to, jak chodził, i to, jak patrzył. Już nie mówił. Od bicia na czubku głowy wyrósł mu guz duży jak czapka. Potem całymi dniami leżał bez ruchu na najwyższej pryczy, aż pewnego razu po prostu z niej spadł. Jak kamień, który rzucasz z mostu do rzeki. Jak worek pełen kamieni. Spadł i już się nie podniósł. Jeszcze na koniec strażnik uderzył go w twarz, żeby wstał, ale policzek był zimny.