Drogi Miłości ukrzyżowanej. Rozważania Adama Szustaka OP
Kolejna książka Adama Szustaka OP "Drogi Miłości ukrzyżowanej" to zapis czterech rozważań do nabożeństwa drogi krzyżowej, które w okresie Wielkiego Postu ukazywały się na kanale "Langusta na palmie". Dominikanin proponuje 4 rozważania: Uważną, Trzcinową, Współczującą, Miłosną. Każda z dróg oferuje inną perspektywę.
Uważna, najbardziej osobista, jest zaproszeniem nie tylko do rozważania męki Chrystusa, ale także do przyjrzenia się sobie samemu, swoim słabościom. Dzięki uprzejmości wyd. W drodze, publikujemy fragment rozważań z książki "Drogi Miłości ukrzyżowanej".
Stacja pierwsza – Sąd nad Jezusem
Jak doskonale wiemy, Jezus na sądzie Piłata został osądzony niesłusznie. Oskarżono Go o mnóstwo rzeczy, których nigdy nie zrobił, a jeśli któreś z nich zrobił, to z zupełnie inną intencją niż ta, którą Mu przypisywano. Cały ten sąd był jedną wielką wydmuszką. Jak jednak zareagował Jezus? On go po prostu przyjął. Rozmawiał z Piłatem, odpowiadał na wiele jego pytań, ale jednocześnie jakoś specjalnie się nie bronił. Jezus powiedział wyraźnie, kim jest, szczerze nazwał, że niesłusznie Go oskarżają, jednak nie próbował do skutku udowadniać, że Jego przeciwnicy nie mają racji.
W życiu każdego z nas zdarzają się takie momenty, gdy słyszymy złe słowa na swój temat, gdy docierają do nas niesłuszne oskarżenia lub kłamstwa dotyczące tego, kim jesteśmy lub co zrobiliśmy. Czasem nie są to sytuacje, gdy ktoś świadomie nas oczernia, ale gdy nas po prostu nie rozumie. Czujemy się wtedy odrzuceni i osamotnieni.
Gdy myślę o takich chwilach, przypomina mi się rozmowa z pewną zakonnicą, która opowiadała mi kiedyś o swoich trudnościach w pracy. Miała przełożonego, który bardzo źle ją traktował, mówiąc o niej kłamliwe rzeczy, co powodowało, że była całkowicie zdruzgotana i przytłoczona. Kiedy słuchałem jej opowieści, dostrzegając ogrom cierpienia z powodu tych niesłusznych osądów i oczerniania, przyszła mi do głowy pewna myśl i zapytałem ją:
– Droga siostro, dlaczego w ogóle poszłaś do zakonu?
– Bo chciałam zjednoczyć się z Panem Jezusem, upodobnić się do Niego. Być z Nim bardzo blisko, stać się taką jak On.
– Naprawdę tego chcesz?
– Tak, ojcze, być jak Jezus to moje największe pragnienie.
– Siostro, pomyśl więc: czy Jego nie oskarżali? Czy o Nim nie mówili prawie samych kłamstw? Czy z Niego – najlepszego, najcudowniejszego, najpiękniejszego człowieka, który chodził po ziemi – nie zrobiono mordercy, złoczyńcy i kryminalisty? Zacznij się więc cieszyć, bo skoro chcesz być do Niego podobna, to również w tym masz się upodobnić do Jezusa.
Tym właśnie jest pierwsza stacja drogi krzyżowej. To jest takie miejsce, w którym Pan Jezus chce dać nam siły, by znosić w naszym życiu oskarżenia i oszczerstwa. Oczywiście nie chodzi o to, byśmy przestali się bronić lub nie próbowali dochodzić prawdy. Nie, mamy to robić! Ale jednocześnie musimy nauczyć się przyjmować, że czasem będzie inaczej, że ludzie będą nas obgadywać, oczerniać i nie będziemy mieli na to żadnego wpływu, że będziemy się czuli jak Jezus na sądzie Piłata.
(…)
Stacja druga – Pan Jezus bierze krzyż na swoje ramiona
Bardzo lubię to sformułowanie: "Jezus bierze krzyż", ponieważ tak naprawdę ten krzyż Mu na ramiona włożono. Nie było przecież pragnieniem Jezusa, aby cierpieć i umrzeć w tak straszliwy sposób. Doskonale pamiętamy, że Jezus w Ogrójcu modlił się, by Ojciec zabrał od Niego kielich cierpienia. Oczywiście ostatecznie zgodził się na wolę Ojca, powiedział, że przyjmie wszystko z Jego ręki, ale nie prosił o mękę i śmierć. Gdy Go osądzono i skazano, nie miał wyboru, nie mógł powiedzieć: "Nie, nie wezmę krzyża". Zmuszono Go i włożono Mu krzyż na ramiona. Jednak nie bez powodu ta stacja nazywa się: "Jezus bierze krzyż".
Myślę, że te słowa odsłaniają nam esencję tego, co wydarzyło się na drugim etapie drogi krzyżowej. Jezus przyjął to, co nie było Jego wolą, niechciane stało się chciane, zgodził się na to, czego nie chciał. On uczy nas, że w życiu są takie rzeczy, których nie chcemy, które dzieją się nie z naszej woli, nie są ani dobre, ani błogosławione, nie są też żadną wolą Bożą. Trzeba jednak je po prostu wziąć i nosić, podobnie jak Jezus wziął krzyż. Mało tego! Właśnie wtedy, gdy je przyjmiemy, gdy mimo niechęci bierzemy je, dzieje się w nas i wokół nas zbawienie, dokonuje się ogromne dzieło miłości.
Przy tej stacji warto więc pomyśleć o tych sytuacjach, w których jesteśmy do czegoś zmuszani, gdy coś dzieje się bez naszej woli i gdy zrobilibyśmy wszystko, by tak się nie wydarzało. Właśnie do takich momentów odnoszą się słowa Jezusa o tym, że kto chce iść za Nim, musi wziąć swój krzyż i Go naśladować (por. Mt 16,24). Chrystus tłumaczył: "To nie jest tak, że musi ci się to podobać. Nie musisz tego kochać, ale masz to wziąć z własnej, nieprzymuszonej woli. Zdecydować się na to, wręcz wybrać to, mimo że tego nie chcesz". Takimi krzyżami mogą zaś być najróżniejsze sprawy – sytuacje rodzinne, zdrowotne czy finansowe, wszelkie życiowe ograniczenia i trudności. Mamy je wybrać, a nie tylko znosić. Wziąć je jak Jezus wziął krzyż, bo tam może wydarzyć się nam zbawienie, tam czeka na nas ogromna łaska.
(…)
Stacja trzecia – Pan Jezus po raz pierwszy upada pod krzyżem
Dlaczego Pan Jezus upadł? Bo był człowiekiem. Nie był nadczłowiekiem ani tylko Bogiem (bo Bóg przecież wszystko potrafiłby znieść), ale był człowiekiem. Człowiek zaś ma w życiu takie momenty, w których coś go przerasta, coś staje się ponad jego siły i wtedy upada. Leży na ziemi, bo sam nie potrafi się dźwignąć.
Ta stacja upadku Pana Jezusa uświadamia mi, że gdy upadnę, to odwracając głowę w prawo lub w lewo, zobaczę Jego twarz. Bo Chrystus stał się do nas podobny i również miał w życiu takie momenty, gdy upadał, gdy leżał na ziemi i nie mógł wstać. Kiedy więc upadamy, musimy pamiętać, że w tych chwilach On nie jest gdzieś wysoko w niebie, nie siedzi na tronie i nie odlicza, jak długo leżymy. Bóg, gdy upadamy – nie tylko w szlachetnej sprawie, ale także przez własną słabość czy grzech – jest obok, blisko, Jego twarz jest przy naszej twarzy. On upadł właśnie dlatego, by być obok nas, gdy my upadniemy.
Słyszałem kiedyś historię księdza, który przed wstąpieniem do zakonu był czynnym alkoholikiem. Pewnego razu tak się upił, że wylądował na izbie wytrzeźwień. Policja zebrała go z ulicy i odstawiła w to miejsce, by doszedł 22 do siebie. Gdy rano się obudził, a był to akurat Wielki Piątek, zorientował się, że jego ręce są brudne i zakrwawione, że nie ma butów (zgubił je gdzieś po pijaku), a jego stopy są całe poranione. Popatrzył na siebie, na zdartą skórę z rąk i nóg, na zaschniętą krew i pomyślał: "Panie Jezu, nawet tu jesteś ze mną. Jest Wielki Piątek, Ty właśnie krwawisz z rąk i ze stóp i ja podobnie krwawię". Jasne, że Jezus nie krwawił z powodu własnych grzechów, ale to podobieństwo było miejscem, w którym ów ksiądz spotkał Pana Boga, w swoim upadku zobaczył, że Bóg jest blisko.
Rozważając tę stację, spróbujmy i my dostrzec, że w naszych upadkach On już na nas czeka ze swoją łaską. Gdy zaś Go tam spotkamy, On ma moc nas z nich podnieść.
(…)
Stacja czwarta – Jezus spotyka swoją Matkę
Trudno sobie wyobrazić, co musiała czuć Maryja, gdy szła tego dnia na Golgotę, gdy znajdowała się w rozkrzyczanym tłumie i gdy w końcu zobaczyła Jezusa niosącego krzyż. Z pewnością, kiedy tylko dowiedziała się, że pojmano Jezusa, cały czas, jak tylko mogła, Mu towarzyszyła. Widziała więc, jak Go wprowadzają do pałacu na sąd, potem widziała Jego skatowane i ubiczowane ciało oraz poharataną twarz. Myślę, że nikomu nie trzeba tłumaczyć, jak bolesne musiało być dla niej to doświadczenie. Każda mama i każdy tata, każdy rodzic, który kocha swoje dziecko, jeżeliby zobaczył je w takim stanie, na pewno czułby ogromny ból. Wielu z nas pewnie nieraz towarzyszyło bliskim, którzy są chorzy, i doskonale wiemy, że patrząc na cierpienie innych, kochanych przez nas osób, samemu ogromnie się cierpi.
W tym cierpieniu, którego doświadcza towarzysz czyjegoś bólu, najtrudniejsza jest bezradność, to, że będąc tak blisko i za wszelką cenę chcąc pomóc, nie da się zrobić absolutnie nic, by ten ktoś doznał ulgi. Myślę, że właśnie owa bezradność była największym bólem Maryi podczas drogi krzyżowej. Pewnie wielokrotnie próbowała dostać się do Jezusa, by choć przez chwilę Go wesprzeć, dotknąć, podać kubek wody, ale żołnierze odganiali ją, nie pozwalali jej być blisko. Nie pozostało jej więc nic innego, jak tylko towarzyszyć Jezusowi na tej drodze, iść za Nim krok w krok, aż do momentu, gdy Go ukrzyżowali i gdy umarł. Dopiero po śmierci Jezusa oddano Jego ciało w ręce Maryi.
W tej stacji, w której widzimy ogromny ból Maryi wynikający z bezradności, spróbujmy znaleźć nasze momenty bezradności, czyli wszystkie sytuacje, w których nasi bliscy doświadczają cierpienia, a my nie możemy nic zrobić, by im pomóc. Każdy z nas to zna. Ja mam w życiu mnóstwo takich sytuacji i choć szukam rozwiązań, modlę się i robię wszystko, by pomóc, nic się w nich nie zmienia, więc ostatecznie doświadczam bólu bezradności. W tej stacji Pan Jezus chce dać nam łaskę odwagi towarzyszenia innym w cierpieniu. Chce nauczyć nas być jak Maryja, która trwała, mimo że nic nie była w stanie zrobić. Ona po prostu była przy Jezusie i to wystarczyło.
(…)
Stacja piąta – Szymon pomaga nieść krzyż Panu Jezusowi
Szymon pomógł Jezusowi, bo nie miał wyjścia. Biblia podaje, że wracał z pola, więc pewnie szedł do domu. Może mu się spieszyło, ponieważ czekała kolacja, chciał jak najszybciej odpocząć. Nie był ochotnikiem. To nie wyglądało tak, że zobaczył cierpiącego człowieka i pomyślał: "Pomogę mu, bo już nie daje rady" – zmuszono go, dlatego to zrobił. Co więcej, przypuszczam, że w trakcie niesienia krzyża Jezusa zastanawiał się dalej: "Boże, czemu to robię? Dlaczego nie zaprotestowałem? Wkręcili mnie w pomoc jakiemuś kryminaliście". Jeśli nie znał Jezusa, to wydarzenie musiało być dla niego trudnym, niechcianym doświadczeniem.
Każdy z nas ma w życiu sytuacje podobne do tej, która spotkała Szymon z Cyreny. Często przecież robimy rzeczy nie dlatego, że ich chcemy, ale dlatego, że musimy, że tak trzeba, że ktoś coś na nas wymógł. Myślimy wtedy: "To takie nieszczere", co jednak nie jest prawdą. Nieszczerym jest się wtedy, gdy czynimy coś wbrew sobie, gdy wewnętrznie całkowicie się przed czymś wzbraniamy, a robimy to tylko dlatego, by na zewnątrz wszystko wydawało się w porządku. Miłość zaś bardzo często polega na tym, że podejmujemy się czegoś, czego generalnie byśmy nie chcieli, ale to wybieramy. Podobnie jak Jezus w drugiej stacji, gdy wziął na swoje ramiona krzyż.
W praktyce oznacza to na przykład, że ktoś spędza czas ze swoją babcią, mimo że jest ona zgorzkniałą osobą. Temu komuś wcale nie chce się jej odwiedzać, bo nie są to miłe wizyty, ale i tak do niej chodzi, ponieważ postanowił sobie w sercu, że będzie ją kochać właśnie w taki sposób, pomimo trudności i przykrości, które go spotykają. To wcale nie jest nieszczere zachowanie, tylko świadomy wybór dobra. Brakiem szczerości byłoby, gdyby ten ktoś chodził do babci i mile z nią rozmawiając, w sercu jej złorzeczył. Takie udawanie rzeczywiście jest absolutnie nieszczere, ale decyzja: "Mimo że nie chce mi się tego robić, nie jest to moim pragnieniem, ale wybieram to" jest po prostu miłością, której warto się nauczyć przy okazji tej stacji.
Powyższy fragment pochodzi z książki Adama Sztustaka OP "Drogi Miłości ukrzyżowanej", która ukazała się nakładem wyd. W drodze.